piątek, 24 lutego 2017

Czekoladowe pudełka z miętowym kremem wafelkowym





Wiatr wściekle wyje od samego rana, przyszedł prawdziwy wiatrodzień. Jego mocne porywy wysuszyły osiedlowe kałuże i narobiły bałaganu na moim balkonie. Chmury przemierzają dziś maraton,ich popielate barwy wymieszały się z błękitem nieba tu i ówdzie wyłaniającym się z tych szarości. Jest ciepło ale spacer bez czapki nie wchodzi dzisiaj w grę. Pogoda bardziej dziś nastraja do spędzania czasu w zacisznym domu. Zaszyłam się więc w kuchni i zajęłam tym co lubię najbardziej. Nie miałam ochoty na pieczenie tradycyjnego ciasta, po głowie krążyło mi coś mniejszego i coś extra. Mój wzrok padł na pudełko ze słodką przesyłką od @lusette . Ha! Zrobię czekoladowe pudełka. Szybko zakasałam rękawy, upiekłam kakaowy biszkopt, stopiłam czekoladę, przygotowałam miętowy mus. Przy krojeniu wafelków nie wytrzymałam i zjadłam jeden nugatowy i jeden czekoladowy. Niebo w gębie!!! Wafelek lekki jak piórko, chrupiący, rozpływający się w ustach i nie za słodki, idealny, bo oblany czekoladą tylko na wierzchu. Ciężko było mi powstrzymać się przed zjedzeniem trzeciego ale wytrzymałam. Pocieszałam się myślą,że przecież będa jeszcze pudełka :) No właśnie, pudełka. Czy robiliście kiedyś taki deser???
Ja natknęłam się w jednej z otrzymanych w prezencie książek na przepis na takie pudełka. Długo ze sobą walczyłam, bo wydawały mi się zbyt trudne do zrobienia. A gdy się odważyłam, zrozumiałam,że to żadna filozofia, a za to deser wygląda jak milion dolarów.
Biszkopt zrobiłam bez dodatku mąki, słodycz musu z białej czekolady przełamałam nutką mięty, dodatek chrupiących wafelków to był strzał w dziesiątkę. Ciężko było zatrzymać mi się na jednym pudełku. Gorąco Was zachęcam do wypróbowania tego przepisu w Waszych domach.
Przepis dołączam do akcji: "Odkryj słodką przyjemność z Lusette"



środa, 22 lutego 2017

Kawowe zabaglione z wafelkami






Wczorajszy deszcz zmył z chodników resztki zimy, słupek rtęci pokazał +10, przyszło przedwiośnie. Słońce troszkę odważniej wychyla się zza chmur, powietrze stało się przyjemniejsze, codziennie po trosze przybywa dnia. Powoli wprowadzam do swoich planów aktywności fizyczne. Zaczęłam skromnie, od przebieżek z psem. Tak niewiele, a od razu poczułam przypływ radosnych endorfin. Czekam jeszcze na konne przejażdżki, teren w stajni odtajał już po zimie, za to Rzeczyca Mokra z całych sił pracuje aby zasługiwać na miano mokrej. Moje ostatnie odwiedziny w stadninie wprawiły mnie w osłupienie. Droga dojazdowa zamieniła się w rwący strumień, którym ze wzgórza spływają pozostałości po zimie. Wiadomo przedwiośnie bywa kapryśne, dziś pomimo ciepła jest dość ciemno i pochmurno, do tego co chwilę pada drobniutki deszczyk. W takie dni jak ten zazwyczaj męczy mnie ból głowy, niestety należę do barometrów pogodowych i każdy spadek ciśnienia odbija się na moim samopoczuciu. Dlatego dziś postanowiłam podnieść sobie ciśnienie oraz lekko się dosłodzić. Kawowe zabaglione z chrupiącymi wafelkami o smaku capuccino przeniosło mnie na chwilę do słonecznej Italii. Przez chwilę poczułam się, jakbym siedziała we włoskiej kafejce przy filiżance pysznego espresso i porcji kawowego zabaglione.
Pomimo krótkiej listy składników zabaglione jest bardzo eleganckim deserem. Śmiało możecie nim poczęstować teściową lub niespodziewanych gości.
Deser jest pyszny, łatwy oraz szybki w przygotowaniu,jak widzicie ma same zalety; koniecznie przygotujcie w domu. Przepis dołączam do akcji "Odkryj słodką przyjemność z wafelkami Lusette"



sobota, 18 lutego 2017

Proste ciasto ze śliwkami i orzechami laskowymi




Sobotni poranek wstał z mglistych szarości, przy akompaniamencie wilgotnej mżawki i przytłumionego światła. Mgła spowiła dachu budynków rozmywając kształty, między blokami przemknęła niezbyt wyraźna sylwetka osiedlowej sprzątaczki.Dostawca pieczywa pręży się przy skrzynkach z pachnącym świeżutkim chlebem i rumianymi bułeczkami. Tu i ówdzie błyśnie samochodowy reflektor, z oddali słychać dźwięk klaksonu, miasto leniwie przeciąga się i budzi ze snu.
Pachruść nabywa wciąż nowe umiejętności, od kilku dni przychodzi wczesnym rankiem do sypialni, liże moje stopy i dłonie dając jasno do zrozumienia,że oczekuje na spacer i śniadanie. Moje dnie zaczynają się dzięki temu dość wcześnie. Plusem tego jest możliwość obserwowania budzącego się osiedla,minusem... oczywiście chroniczne niewyspanie.
Wczorajsze słoneczne przedpołudnie płynnie przeszło w dość pochmurne popołudnie oraz deszczowy wieczór. Deszcz mżył całą noc tworząc na chodnikach strumyki, które zmywały z nich zimowy brud.
Ja dziś również jestem lekko zamglona i ospała. Po szybkich zakupach i ogarnięciu czterech kątów zaszyłam się w sypialni pod ciepłą flanelową kołdrą. Towarzyszy mi Stefek, który tak mocno śpi,że nie ma pojęcia o bożym świecie.
Rosół pyrka sobie na kuchence, zaraz ukręcę szybkie ciasto i tak w przyjemnym lenistwie upłynie mi ten sobotni dzień. Poczekam tu sobie na słońce i łaskawszą pogodę.
W powietrzu czuć już zmiany, działa to na mnie energizująco, mam już za sobą pierwszą w tym roku przebieżkę, wróciłam na zajęcia do szkoły językowej. Lubię, gdy coś zaczyna się dziać.
Dziś mam dla Was ciasto, najprostsze na świcie ucierane ciasto z orzechami laskowymi i śliwkami. Koniecznie wypróbujcie przepis, najlepiej dziś do popołudniowej kawy albo jutro do herbaty :)


środa, 15 lutego 2017

Cookie Monster cupcakes- muffinki Ciasteczkowy Potwór




Dzisiejszy dzień wstał piękny, wiosennie piękny. Słoneczko świeci, mrozik odpuścił, połacie śniegu zaczęły topnieć w oczach. Nawet poranny spacer z hasiorkiem zaliczyłam bez rękawiczek, bo te -3 stopnie o poranku nie były mi już straszne. Dostrzegłam jak niewiele trzeba aby złapać energię i obudzić w sobie radość życia. Kilka ciepłych promieni słonecznych, nic więcej, tylko tyle. 
Jeśli pogoda podąży tym torem czeka nas piękne przedwiośnie. Trzymam więc za to kciuki, Wy też je mocno trzymajcie. Wystarczy już tych czapek,rękawic, szalików, ciężkich butów i grubych kurtek. 
Po południowej herbatce wybieram się do stadniny, z marchewkami i szczotkami. Tak pięknego dnia nie można spędzić w domowych pieleszach, trzeba złapać świeżego powietrza :) Ja mam zamiar spożytkować je na wyczesanie mojego mamuta i wybieganie Angel.
Skoro moje dobre samopoczucie wskoczyło na takie wyżyny postanowiłam podzielić się z Wami przepisem na babeczki. Na pewno znacie Ciasteczkowego Potwora z Ulicy Sezamkowej: puchaty stworek w soczyście niebieskim kolorze, uwielbia ciasteczka. Tak to on :)
Mam dzisiaj dla Was przepis na kapkejki z podobizną potworka. Babeczki są niedziewane czekoladą, krem zrobiłam na bazie białej czekolady i mascarpone. Całość dość słodka ale nie przesadnie. Idealne dla dzieciaków, lub na kinder party ale też przygotowane w domu sprawią wiele radości. 
Ja już uciekam,zostawiam Was z przepisem na babeczki, koniecznie go wypróbujcie.



wtorek, 14 lutego 2017

Five o'clock w podróży- See ya later aligator, Bagna Lafitte Louisiana




Bagna Lafitte nie znalazły się na trasie naszej wycieczki, na broszurę Airboat Adventures natrafiliśmy w Nowym Orleanie, w jednym z Visitor Centres. Nie zastanawialiśmy się długo i za jedyne 20$ nabyliśmy bilety na wycieczkę wodolotem wśród aligatorów. Wczesny rankiem następnego dnia zapakowaliśmy nasze wycieczkowozy i ruszyliśmy na spotkanie przygodzie. Airboat Adventures jest położone jakieś 30 minut od Nowego Orleanu na Fleming Park Road. 
Po szybkim check in w biurze obsługi czekaliśmy grzecznie na naszego przewodnika. Podróżowaliśmy grupą dwunastoosobową, dzięki temu mieliśmy łódź praktycznie dla siebie, nie licząc dwójki turystów spod Chicago. Punkt 10:00 przyszedł nasz przewodnik i po krótki instruktażu zasad bezpieczeństwa zapakował nas do łodzi. Uprzedził lojalnie,że wodolot nie należy do najcichszych środków lokomocji, więc każdy z nas sięgnął bo słuchawki, które tłumiły nieco hałas. 
Ruszyliśmy ku spotkaniu z fauną i florą Luizjany. Usłyszeliśmy mnóstwo ciekawych informacji o roślinności porastającej te bagna, o zwierzętach, które ją zamieszkują, o starym indiańskim cmentarzu, który na nich się znajduje ale słowa były całkowicie zbędne. Bagna okazały nam swoje piękne oblicze, wręcz nierealnie soczystą zieleń, bujne wąsy mchu hiszpańskiego, które opanowały niemal większość drzew, cudnie rozrośnięte cyprysy. Każdy z zakątków,które tam widzieliśmy nadawał się na widokówkę. Przy każdym przystanku nasz przewodnik opowiadał ciekawe historie, wyczerpująca odpowiadał na wszystkie zapytania. choć luizjański akcent nie należy do najłatwiejszych do zrozumienia.
Mieliśmy kilka dłuższych przystanków, które umożliwiły nam zrobienie zdjęć oraz obserwację aligatorów.
Z naszych obserwacji oraz opowieści dowiedzieliśmy się,że aligatory można spotkać na całych mokradłach, jednakże najczęściej można je zobaczyć w miejscach żeru. Laicy, czyli my, nie znamy różnic między krokodylami a aligatorami. Gdy zobaczyłam pierwsze okazy nie spodziewałam się,że są takie małe, w porównaniu z krokodylami to kruszynki. Aligatory są zwinne i szybkie,a zęby mają równie ostre co ich więksi bracia. Dowiedzieliśmy się,że jeśli nie zakłóca im się spokoju, raczej nie są zainteresowane atakowaniem ludzi. Człowiek jest dla nich zbyt dużym przeciwnikiem ale oczywiście w obliczu zagrożenia nie wahają się przed atakiem. Aby zachęcić je do podpłynięcia do łodzi nasz przewodnik wabił je piankami. Na moje pytanie czemu akurat pianki, usłyszałam,że są lekkie i nie toną ale oczywiście nie jest to jakiś przysmak dla aligatora. Aligatory zjadają pianki nie czując ich smaku, ich kubki smakowe są w stanie odróżnić tylko smak krwi. Nasz przewodnik pokazał nam jak się obchodzi z jednym z aligatorów, przywabił go,a następnie pogłaskał po łbie i dał buziaka. Dla ludzi, którzy wychowali się wśród mokradeł Luizjany to nic nadzwyczajnego, my wydaliśmy z siebie "wow", bo nie był to codzienny widok. Odwiedziliśmy dwa miejsca żerów, w jednym z nich mogliśmy zobaczyć największy okaz z mokradeł, piękną samicę.
Mieliśmy również okazję dotknąć żywego aligatora, nasz przewodnik przemycił go na pokład w lodówce turystycznej. Poznaliśmy historię "maleństwa",został uratowany przez naszego przewodnika i "oswojony". Dowiedzieliśmy się,że w domu ma więcej takich pupilków. Pokazał jak należy się z nim obchodzić, jak trzymać aby nie zwiał,a następnie mogliśmy zrobić sobie z tym słodziakiem zdjęcie. Dotykanie jakichkolwiek gadów, czy płazów zawsze wzbudzało we mnie obrzydzenie, natomiast aligator w dotyku był aksamitny i delikatny.
Oprócz oglądania aligatorów mieliśmy przystanek w zatoce cisów, gdzie można było się poczuć jak w bajce, drzewa uformowane w fantastyczne kształty z bujnymi, soczyście zielonymi czapami wydawały się wręcz  nierealne. Jest to jeden z zakątków na mokradłach najchętniej fotografowany przez turystów.
Mogliśmy również dotknąć mchu hiszpańskiego,a także dowiedzieliśmy jak wiele ma on zastosowań jako surowiec, a także że jest pod ścisłą ochroną :) więc zabranie skrawka na pamiątkę nie wchodziło w grę.
Odwiedzenie bagna Lafitte było naszym pierwszym spotkaniem z amerykańską naturą. Bagna pokazały swoje piękne oblicze i rozkochały mnie w sobie. To jedno z miejsc,które zapamiętam jako jedno z najpiękniejszych, które widziałam w Ameryce. Podróż wodolotem, delikatna bryza która chłodziła nas w Luizjańskim, dusznym klimacie, piękno i bogactwo natury dostarczyło nam niezapomnianych wrażeń.














środa, 8 lutego 2017

Dzień dobry- Gofrowy sandwich z piersią kurzęcą glazurowaną rokitnikiem





Gdy słupek rtęci leci na łeb na szyję, a za oknem wiatr wzbija śnieżne tumany lubię zjeść treściwe śniadanie. Treściwe, czyli takie które doda mi siły do działania w te mroźne dni. Tym razem postanowiłam sobie dogodzić i przygotowałam sandwich, nie byle jaki, bo gofrowy. Gofry zazwyczaj jadam w wersji na słodko ale gnie mam ochoty zbytnio się przesładzać serwuję je sobie w wersji wytrawnej. Gofry przygotowałam na bazie kefiru, w tej wersji wychodzą nadzwyczaj chrupiące i tu mała dygresja: moją kanapkę zjadłam jeszcze na ciepło :). Moja dzisiejsza kanapka przełożona jest piersią z kurczaka w glazurze z rokitnika. Oprócz mięska dodałam do mojego sandwicha rukolę, odrobinę startego cheddara, pomidorki koktajlowe i dobrej jakości bekon (cieniutkie plastry). Pierś przyrządzona według mojego przepisu jest soczysta o słodko-kwaskowej nucie. Do glazury użyłam dżemu 100% rokitnik firmy Łowicz. Rokitnik jest znany z tego,że posiada praktycznie wszystkie występujące w naturze witaminy. Co więcej, zawartością znacznie przewyższa inne rośliny czy owoce. Uważam, że rokitnik wciąż jest zbyt mało doceniany przez nas a stworzenie dżemu w tej kompozycji smakowej jest świetnym marketingiem dla rokitnika.
Przepis dodaję do akcji 'Prozdrowotne dżemy Łowicz na śniadanie'.

wtorek, 7 lutego 2017

Dzień dobry- Orkiszowe clafoutis z jagodami i sosem z czarnego bzu




Ostatni weekend upłynął zdecydowanie zbyt szybko i dla mojej najmłodszej pszczółki był bardzo pracowity. W ciągu trzech dni wytańczyła cztery występy wraz z innymi tancerkami naszego rodzimego studia tańca Fram. Przedstawienia oglądałam z wypiekami na twarzy, z ogromną dumą z mojej małej tancerki i lekką nutą wzruszenia. Koncerty zimowe odbywają się zawsze w tej magicznej, baśniowej otoczce, doprawionej klimatem świątecznym, uwielbiam uczestniczyć w tym widowisku. Koncerty zakończyłyśmy spektakularnie, gorączką i chorym gardłem. Tydzień więc zaczęłyśmy od stosu chusteczek, ciepłej kołdry i domowego ciepełka. A skoro nie musimy się nigdzie spieszyć, no może poza wczesno porannym spacerem z małym pachruściem postanowiłam wykorzystać tą bądź co bądź sprzyjającą okoliczność i zamiast płatków i kanapek przygotowałam pyszne śniadanie na ciepło. Nie wiem jak Wy ale ja po prostu uwielbiam śniadania na ciepło, łatwiej mi znosić kaprysy pogodowe i czuję to wewnętrzne ciepełko jeszcze długo po śniadaniu.
Wróćmy do konkretów, na śniadanko zaserwowałam orkiszowe clafoutis, które wzbogaciłam jagodami i sosem przygotowanym na bazie prozdrowotnego dżemu z czarnym bzem Łowicz. Nie od dziś wiadomo, jakie właściwości posiada czarny bez: wspomaga odporność, jest bogatym źródłem witamin i minerałów. Teraz jest on na wyciągnięcie ręki, ponieważ znalazł się w nowej linii dżemów Łowicz, które zdrowsze od zwykłych dżemów a do tego nie są dosładzane cukrem.
W sekrecie przyznam się Wam, że dżem zniknął w oka mgnieniu, część wykorzystałam do sosu, a resztę zjadłam z domowym budyniem. 
Przepis dołączam do akcji 'Prozdrowotne dżemy Łowicz na śniadanie'


piątek, 3 lutego 2017

Powrót do klasyki- Pleśniak z orzechową bezą


Mglista noc przyniosła nam dziś szary, mokry posępny poranek. Osiedlowe chodniki świecą perfekcyjną szklanką, tu i ówdzie są upstrzone piaskiem, który prawdopodobnie miał spełniać funkcję bezpieczeństwa. Miał, bo widziałam już kilka spektakularnych piruetów wykonanych przez mieszkańców mojego osiedla, sama też dałam kilka długich ślizgów podczas spaceru z pachruściem. No, ale czemuż się dziwić jak się zakłada na taką pogodę obuwie sportowe. Tu biję pokłon mojemu lenistwu, które szeptem podpowiadało, że te sportowe na spacer będą lepsze, bo tamte zimowe to trzeba strasznie długo sznurować, Posłuchałam więc i poszłam na sportowo, na szczęście upadku nie było i powiem więcej, na następny spacer też ubieram sportowe. Możecie wierzyć lub nie ale jak się zrobi takich spacerów około 8-9 w ciągu dnia to dobór obuwia dyktowany jest przez wygodę. Między innymi dlatego czekam z utęsknieniem na wiosnę, bo wreszcie wyjście na spacer nie będzie się wiązało z ubieranie kurtki,czapki i całego zimowego przyodziewku. 
Ja swój szary piątek zaczęłam nadzwyczaj energicznie, jest południe a ja już wysprzątałam wszystkie kąty mojego mieszkanka, dwa prania zakończyły już swój cykl, zmywarka tez już ciągnie drugą turę i zaraz zabieram się równie energicznie za obiad. Skąd u mnie tyle energii??? Ano z musu. Ten weekend upłynie nam pod znakiem tańca. Najmłodsza latorośl począwszy od dziś do niedzieli włącznie tańczy na przedstawieniu w naszym domu kultury. Jest to wydarzenie cykliczne i o sporej skali jak na nasze miasto, czeka nas więc weekend spędzony poza domem. Latorośl podekscytowana, bo tańczą nareszcie "dorosły" jazzowy układ, a nie tam jakieś skakanki i hulanki. Strój już przygotowany, baletki również, czekamy więc na dzisiejszy wieczór z niecierpliwością.
A dla Was mam przepis na ciasto. Pleśniak, choć sama nazwa powoduje u mnie nieprzyjemne dreszcze jest jednym z moich ulubionych ciast. Jest to jedno z ciast z mojego dzieciństwa, babcia robiła je w domu bardzo często. Choć w dzisiejszych,nowoczesnych czasach ten przepis może wydawać się nieco obciachowy ja wciąż chętnie do niego wracam. Staram się jednak nie robić tego zbyt często, zjadam zdecydowanie więcej niż powinnam. Beza w moim pleśniaku jest wzbogacona orzechami włoskimi, co moim zdaniem przyjemnie podkręca jego smak. Przepis dorzucam do zakładki 'Powrót do klasyki' bo ciasto to jest znane i lubiane przez nasze mamy, babcie i przez nas.



środa, 1 lutego 2017

Five o'clock po godzinach- Styczeń



#1 Omlet gryczany z kiwi i bananem 2# Kruszynka 3# Chwile z Kopernikiem 4# Kiss of Hope 5# Najbardziej leniwy kot na planecie 6# Czaj i tulipany 7# Donut cake 8# piękne Utah 9# chilling z pączuszkiem 10# królowa śniegu