Maj żegna się dziś z kartami kalendarza. Był to przedziwny miesiąc, pełen różnych wydarzeń i zwrotów sytuacji. Wpadłam w ten majowy wir i aż wstyd się przyznać,że kolejka postów do opublikowania urosła, a ja po prostu nie miałam jak się z tym tematem uporać.
Paradoksalnie pomimo rzadkich publikacji blogowe statystyki w tym miesiącu szalały. Nie raz i nie dwa zachodziłam w głowę co je napędza, bez powodzenia, więc pogodziłam się i przeszłam z tym faktem do porządku dziennego. Oczywiście nie mam zamiaru ukrywać, że lubiłam podpatrywać jak cyferki wyświetleń rosną i rosną :)
Majowy kołowrót na tyle mnie zmęczył, że w czerwcu postanowiłam nieco zwolnić, zająć się zaległymi sprawami, więc możecie się wkrótce spodziewać pysznych inspiracji.
Na zakończenie miesiąca postanowiłam podzielić się z Wami przepisem na deser, którego przygotowania okupiłam wszelkimi odcieniami obaw,rozpaczy i napięcia. Beza moi mili to deser, który często przyprawiał mnie o depresję. Ile razy beza się zapadała, ile razy podchodziła syropem, zawsze coś było nie tak. Z pomocą nadeszła koleżanka, która podzieliła się ze mną swoim sposobem na bezę. Spróbowałam. Hurra!!! Udała się :). Postanowiłam ją przystroić w tropikalne klimaty. Bardzo jej z tym do twarzy, prawda??? A jak Wasze bezy??? Zawsze udane??? A może mieliście z nimi przejścia jak ja???