Kochani, niech ten świąteczny czas będzie pełen spokoju i radości. Niech Wasze barszcze będą pełne pysznych uszek, karp smakuje najlepiej na świecie a strucla będzie pełna bakalii.
Tik-tak tik-tak, miarowo stuka zegar w salonie, dom spowity jest ciszą, przerywaną jednostajnym ale cichym szumem zmywarki. Już tylko jeden dzień dzieli nas od Wigilii. Przed chwilą zakończyłam pakowanie prezentów. To niesłychane ile czasu potrafi zająć zawijanie, przycinanie, zawiązywanie i przystrajanie świątecznych pakunków. Za to ile radości i ile frajdy to sprawia :) Dziś przynieśliśmy do domu choinkę, jutro zostanie przystrojona w całkiem nowe światełka. Ku mojej rozpaczy moje ulubione światełka odmówiły posłuszeństwa. Z początku wywołało to moje święte oburzenie, że całkiem nowe światełka nie działają. Możecie sobie wyobrazić moją minę gdy doliczyłam, że rzeczone "nowe" światełka mają 13 lat. Tak więc M. przyniósł dziś dwa rodzaje lampek aby tegoroczna choinka była pięknie rozświetlona. Dzisiaj przygotowałam ciasto na piernik, jutro upiekę sernik, odkurzę jeszcze kąty mieszkania i mogę oficjalnie świętować :)
Mam tylko nadzieję,że świeżo złapane przeziębienie nie uprzykrzy mi tego świątecznego czasu. A co mam dziś dla was??? Przepis na tort. Jeśli nie macie jeszcze sklarowanej listy wypieków, polecam wam ten właśnie tort. Nie wymaga wielkiej kulinarnej wirtuozerii, lista składników jest prosta, nic, tylko piec. Jeżeli śledzicie mój fanpage klik to wiecie, że ten przepis reprezentował Five o'clock w świątecznym konkursie Kropki tv. Jeszcze do końca tego tygodnia możecie zakupić magazyn i znajdziecie w nim przepis na tort piernikowy w wersji papierowej :). Ja swój egzemplarz już mam.
W moim domu zapachniało świętami. Z początku była to delikatna nuta korzennych przypraw, później dołączył dymny zapach suszonych śliwek i zapach świątecznej kapusty z grzybami. Brakuje jeszcze wiodącego zapachu świerczyny ale jutro, no góra pojutrze wszystkie zapachy zwiążą się w uroczystą linię melodyczną. Choć Grudzień zaczął się dla mnie ciężko i wciąż nie odpuszcza, pomimo różnych perturbacji powolutku zaczynam czuć, że to już prawie święta. Od jutra zaczynam pieczenie ciast, którymi poczęstuje bliskich i gości. W planie mam makowiec, sernik, jaglane trufle i piernik. W tym roku nie nastawiłam ciasta na piernik dojrzewający. Remont mieszkania oraz różne przeboje z nim związanego spowodowały,że nie miałam ani sił, ani chęci do przygotowania zaczynu. Z początku miałam taki wewnętrzny żal do siebie, że bez tego piernika to nie będzie świąt. Jednak nie ma tego złego, bo dzięki temu zrobiłam inny piernik, na próbę, żeby sprawdzić czy wyjdzie zjadliwy. Wierzcie mi, efekt przerósł moje zamiary, piernik wyszedł obłędny. Ciasto jest mięciutkie i aromatyczne, a nadzienie pomarańczowe i marcepan idealnie z nim współgrają. Piernik smakował mi na tyle, że postanowiłam upiec go na święta.
W wytrawnym menu przewiduję gołąbki z pęczakiem i grzybami, rzeczoną wcześniej kapustę z grzybami oraz barszcz grzybowy. Większość świątecznych dni spędzamy poza domem , więc lista potraw nie musi być zbyt długa.
A czy wy już ułożyliście świąteczne menu??? Co pysznego przygotujecie???
Ja pędzę do kuchni przygotować ciasto krucho-drożdżowe do makowca, a was zostawiam z przepisem na piernik przekładany marcepanem i nadzieniem pomarańczowym
Chyba każdy z nas lubi nucić świąteczne kawałki, ja na przykład nucę bardzo często. Podczas sprzątania, gotowania, spaceru, czy zakupów. W ubiegłym roku podzieliłam się z Wami moją subiektywną świąteczną playlistą klik. W tym roku poszerzam ją o kolejne utwory, z których część na pewno znacie a może znajdziecie dla siebie coś nowego??? Miłego słuchania and merry on... :)
#1 When the Thames froze, bardzo udana płyta bardzo udanego duetu Smith&Burrows,
jeśli jeszcze nie słyszeliście, koniecznie to zmieńcie
#2 It's the most wonderful time of the year w wykonaniu Kylie Minogue, piękna aranżacja :)
#3 Kto wie czy za rogiem De Su, to już klasyk, co roku każde radio raczy nasze uczy tym kawałkiem :)
#4 Jingle bells, tutaj w bardzo dowolnej interpretacji :)
#5 Driving home for christmas, Chris Rea, przy tej piosence nawet najbardziej spóźniony podróżnik trafi na święta do domu
#6 Christmas time, Cliff Richards, uroczysta, piękna, uwielbiam jej słuchać
#7 Sleigh ride, Andy Williams, to jedna z tych przy których nóżka sama przytupuje
#8 This ain't New Jersey, wspomnianego wyżej duetu Smith&Burrows
#9 Christmas Minions, idealne w przypadku gdy śpiewanie tekstu nie jest naszą mocną stroną ;)
#10 All I want for christmas, jedni uwielbiają, inni nienawidzą, prawdziwy świąteczny hicior
Gdy byłam małym dzieckiem kawa zbożowa zawsze gościła w naszym domu. Babcia przynosiła z każdych zakupów paczki wypełnione Inką. Parzyła tą kawę codziennie w dużym dzbanku, który stał na kuchennym blacie i czekał na wszystkich spragnionych. Mój dziadek wypijał hektolitry tej kawy, mocnej i nie posłodzonej, bo taką lubił najbardziej. Babcia napełniała nią termosy i zabierała w pole na wykopki i sianokosy. Pamiętam jej intensywny zapach i pamiętam jak jej nie cierpiałam. W domu pijano ją gorzką i nikt nie wpadł na pomysł aby moją porcję kawy posłodzić. Sporo wody upłynęło w rzece zanim odważyłam się ponownie skosztować kawy zbożowej. Zakupiłam kartonik klasycznej Inki ale bardziej wypasionej bo instant (w tamtych czasach niedostępnej) i zastanawiałam się co z nią zrobić??? Nie jestem fanką kawy, jestem typem herbaciarza. Po krótkim zastanowieniu postanowiłam ja przyrządzić w wersji na zimno. Dziwny ze mnie typ bo o ile za filiżanką kawy nie przepadam to kawę w różnych wariacjach na zimno uwielbiam. Dlatego postanowiłam dołączyć do akcji Inka łączy przyjemne z naturalnym i podzielić się moim pomysłem na Inkę klasyczną. Mam nadzieję,że przypadnie do gustu, ponieważ stworzyłam kawę o smaku bajecznego deseru banoffee. Zapraszam po przepis
Nie wiem czy to mój sposób postrzegania, czy też faktycznie Grudzień kończy się szybciej niż pozostałe miesiące??? Ledwo zerwał pierwszą kartkę w kalendarzu a tu nagle okazuje się,że za 10 dni Wigilia. Właściwie to nie mam zwyczaju wpadać w panikę przedświąteczną ale ostatnio ciągle towarzyszy mi poczucie,że z czymś nie zdążę. Tylko z czym??? Mieszkanie mam wypucowane na wysoki połysk (największa chyba zaleta remontu), lista prezentów wyklarowana i częściowo zrealizowana, świąteczne menu ustalone. Może to ten gorączkowy pęd ku końcowi roku powoduje,że każdy z nas odczuwa lekki niepokój??? Dziś Grudzień odsłonił swoje białe oblicze i sypnął śniegiem, za oknem od razu zrobiło się jaśniej, pomimo krótkich zimowych dni i szybko zapadających ciemności. A co będzie dalej? Czas pokaże.
Dziś mam dla was przepis na makowe babeczki, babeczki które smakują świętami. Mak, orzechy włoskie, kropelka likieru Bailey's w kremie i voila, przepis na pyszny deser gotowy. Babeczki są łatwe w wykonaniu i praktycznie możliwość,że coś pójdzie nie tak jest bliska zeru. Koniecznie przetestujcie ten przepis w te zimowe dni :)
Stało się, Five o'clock po raz drugi bierze udział w plebiscycie na Blogera Roku. Tym razem organizator troszkę zmodyfikował zasady. Od dwóch dni trwa gorące głosowanie, które ma wyłonić dziesięciu finalistów. Mój blog reprezentuje przepis na makowe piramidki, mam nadzieję,że i tym razem mój pomysł przypadnie Wam do gustu i zechcecie wspomóc mnie głosikiem :)
Jeżeli posiadacie konto na ww.gotujmy.pl wystarczy się zalogować i kliknąć na serduszko przy moim blogu:
Jeżeli nie posiadacie jeszcze konta, konieczne jest zarejestrowanie się w serwisie www.gotujmy.pl
http://gotujmy.pl/rejestracja.html
W ubiegłym roku odzew był naprawdę duży i wygrana była dla mnie ogromną niespodzianką i wielką, wielką radością. Tym razem również uśmiecham się do Was o wsparcie.
Śmiało klikajcie, głosujcie, życzę wszystkim uczestnikom powodzenia :)
Gdy portal gotujmy.pl ogłosił drugą edycję plebiscytu na Kulinarny Blog Roku nie wahałam się ani chwili i jako jedna z pierwszych zgłosiłam swój blog do udziału w nim. Zupełnie inaczej było za pierwszym razem, przeczytałam artykuł jeden raz, potem drugi, potem myślałam czy powinnam się zgłosić, po przemyśleniach stwierdziłam, że lepiej nie, bo są inne, bardziej poczytne i popularne. Blog zgłosiłam w ostatnim dniu,po nagłym impulsie,że może jednak warto spróbować. Wygrana w tym konkursie była dla mnie wielką niespodzianką i wielką radością. Dała mi możliwość spotkania wspaniałej ekipy z gotujmy.pl i dotarcie do szerszej rzeszy czytelników dzięki publikacji w Poradniku domowym. W tej edycji bronię tytułu :). Tym razem zadanie było nieco trudniejsze, tylko jedno zadanie konkursowe przygotowania świątecznej potrawy, w której pierwsze skrzypce gra mak. Mak uwielbiam od zawsze ale przygotowanie tortu lub strucli wydawało mi się zbyt prostym rozwiązaniem. Wiedziałam,że musi być to ekstra deser, który zawsze w sobie i tradycję i nowoczesność. Tak wpadłam na pomysł przygotowania piramidek z czekolady wypełnionych najlepszym makowym nadzieniem. Mak połączyłam w parę z marcepanem, uperfumowałam skórką pomarańczową i przystroiłam siekanymi orzechami, żurawiną i suszoną śliwką. Efekt przerósł moje oczekiwania. Zachęcam was do przygotowania takich piramidek na święta, to będzie prawdziwa perełka w świątecznym menu. Foremkę silikonową piramidki zamówiłam przez internet klik .
#1 Kasztanisko #2 Chłodny, listopadowy zmierzch #3 Kot w środku remontu #4 Lody w Listopadzie #5 Utah, czerwony stan #6 Listopadowa nostalgia #7 Publikacja w Weranda Country #8 Tort piernikowy #9 Stefan otulony burgundem #10 Park dzikowski jesienią
Grudzień jest radosnym miesiącem, bo któż nie lubi świąt Bożego Narodzenia??? Wszędzie gdzie nie spojrzę widzę kolorowe światełka, witryny sklepowe zamieniły się w zimowe krainy. oczy się cieszą od tych widoków. My tez stroimy nasze domostwa, tworząc własny, niepowtarzalny świąteczny klimat. Z okazji zbliżających się wielkimi krokami świąt mam dla was konkurs.
Zasady są proste,wystarczy polubić fanpage Five o'clock klik i pod postem konkursowym na fanpage dodać zdjęcie, które pokaże magię świąt w waszym domu. Może to być zdjęcie stylizacji wnętrza lub zdjęcie świątecznego wypieku, pozostawiam wam dowolność, jednak warunek świątecznego klimatu musi być zachowany. Konkurs trwa do 14 Grudnia, spośród nadesłanych zdjęć wybiorę jedno ,które spodoba mi się najbardziej i nagrodzę świątecznym niezbędnikiem. W skład niezbędnika wchodzą: dwie foremki w kształcie renifera, posypka śnieżynki, świąteczne papilotki oraz śliczne owijki na babeczki.Wyniki ogłoszę 16 grudnia na łamach bloga. Zapraszam serdecznie i z niecierpliwością czekam na zgłoszenia :)
Wiecie co najbardziej lubię w remontach??? Ich koniec. Po trzech tygodniach totalnego chaosu i rewolucji moje mieszkanie odsłoniło nieco odświeżone oblicze. Co nas to kosztowało czasu i energii lepiej przemilczę ale za to teraz jest pięknie. Dziś, po kilku dniach od generalnego sprzątania powoli zaczynam odczuwać przyjemność z domowego otoczenia. Za to w trakcie remontu przeżyłam chyba wszystkie z możliwych rodzajów irytacji. Nauczyłam się władać wałkiem, szpachlować, odświeżać wygląd mebli. Check, oto moja nowa umiejętność, do mistrza na pewno sporo mi jeszcze brakuje ale zdolność malarska została przeze mnie opanowana. Właściwie wszystkie aspekty teoretyczne remontu należą do przyjemnych, za to w praktyce zaczynają się schody, szczególnie gdy malowanie odbywa się w chwilach wolnych od pracy, a po drodze spotykają nas różne niezaplanowane niespodzianki. Jeżeli chodzi o niespodzianki, to nasze ściany dwoiły się i troiły żeby nam zapewnić rozrywkę. A to guz, a to odpadł kawał ściany, a to znów wiertło nie mogło poradzić sobie z wydrążeniem otworu pod kołek. Niestety głową muru nie przebijesz, staraliśmy się jak mogliśmy załagodzić ścienne wybryki i sprawić żeby wyglądały jak najlepiej. Kuchnia też odegrała swoją rolę, zostawiliśmy ją na koniec co było błędem strategicznym. W porywach entuzjazmu uznaliśmy,że to takie małe pomieszczenie,że raz dwa się z nim uporamy. Nic bardziej mylnego. Okazało się,że to "małe" pomieszczenie skutecznie zagraciło nam salon tym samym rujnując moje zabiegi dotyczące sprzątania. Na szczęście zagryzłam zęby na tyle mocno, że udało mi się przetrwać akcję 'kuchnia' i w końcu zabrać się za generalne porządki. Dzięki nim wyzbyłam się ze swojego królestwa wszystkich niepotrzebnych czarup. Nie uwierzycie!!! Okazało się,że moich szafkach zrobiło się na tyle miejsca,że moja skromna kuchenka porzuciła nazwę graciarni,baa przez to całe sprzątanie moje uczucia do niej wzrosły. Zostało nam jeszcze kilka poprawek ale wypisaliśmy sobie krótki urlop od remontu aby zebrać nieco siły na ostateczne starcie :)
Dziś przejrzałam zdjęcia i złapałam się za głowę, gdy zobaczyłam ile przepisów czeka w kolejce na publikację. Na pierwszy rzut wybrałam ciasteczka, idealne do chrupania przy kawie czy herbacie. Pora jakby idealna na picie ich w dużych ilościach. Ciastko więc jest jak najbardziej wskazane, do herbaty, do kawy, do szkoły lub pracy na drugie śniadanie. To moje pierwsze ciasteczka chocolate chip i zaręczam wam,że nie ostatnie. Moje dzieci straciły dla nich głowę, przyznam że i mnie bardzo posmakowały. Zapraszam po przepis
Będąc w podróży po USA zastanawiałam się, którym z wrażeń podzielę się z wami najpierw. Wielki Kanion Kolorado, Las Vegas, Nowy Orlean, bagna Lafitte??? Kolejne pomysły przemykały przez moją głowę. Muszę przyznać, że przez pewien czas nie wiedziałam co pójdzie na pierwszy ogień. I nagle eureka!!! O czym powinna napisać blogerka kulinarna??? Oczywiście o życiu od kuchni.
Kuchnia amerykańska ma zarówno swoich przeciwników jak i wiernych fanów. Ja tak naprawdę znałam ją z lektury, telewizji i opowieści. Sama też testowałam co ciekawsze przepisy we własnej kuchni. Po prawie trzech tygodniach stołowania się we wszelakiej maści knajpkach mogę powiedzieć wam jedno: między bajki można włożyć tezę, że kuchnia amerykańska to tylko fastfood. Owszem, w każdym mieście znajdziecie szereg znanych sieciówek, w których też jest nieustanny ruch ale wystarczy trochę się rozejrzeć za lokalną jadłodajnią aby poznać smak prawdziwej amerykańskiej kuchni. A jaka ona jest??? Przepyszna!!! W Stanach króluje wołowina, owszem znajdziecie w kuchni amerykańskiej owoce morza i kurczaka ale soczyste steki i burgery to jest to, co Amerykanie kochają ponad wszystko. Nie będę szczegółowo wyliczać co i gdzie jadłam, ograniczyłam swoją listę do kilku najsmaczniejszych/ najciekawszych moim zdaniem miejsc na kulinarnej mapie mojej podróży po USA. Przygotujcie zatem swoje kubki smakowe na małą podróż :)
W dni powszednie nasze poranki są szybkie, zaraz po dźwięku budzika moje mieszkanie zamienia się w tornado, w oku którego ja dwoję się i troję aby w jednym czasie dobudzić dzieci, przygotować im śniadanie, drugie śniadanie, a tym samym ogarnąć siebie na tyle abym mogła z najmłodszą latoroślą pokazać się na basenie. Skutki tornada bywają różne, dziś na przykład skończyło się lekkim spóźnieniem. Gdy w dzikim pędzie zmierzałam w stronę auta zauważyłam jednak, że chłód nie jest tak doskwierający jak wczoraj. Przyjęłam ten fakt z wielką radością, bo od ponad tygodnia M. jest naszym szoferem do szkoły ale już ze szkoły wracam do domu na własnych nogach. Po zajęciach na basenie odprowadziłam H. do szkoły i dziarskim krokiem ruszyłam w stronę domu. Aż trudno mi było uwierzyć w to co obserwowałam. Piękne słońce, na niebie ani chmureczki, po prostu cudownie, prawdziwa, złota jesień. Celowo wybrałam drogę przez park okalający okoliczny zamek, aby nacieszyć oczy barwami, poczuć pod butami szeleszczące liście klonu i dębu, dotlenić umysł. Po ostatnich tygodniach niepogody dzisiejszy dzień był jak balsam dla duszy i ciała. Nazbierałam kolorowych liści ,pstryknęłam kilka fotek dla utrwalenia tych chwil, po drodze zajrzałam jeszcze na osiedlową lipową alejkę. Na ostatnim spacerze z H. spotkałyśmy tam parkę wiewiórek, które zwinnie uciekały przed moim obiektywem. Dziś niestety ich nie spotkałam, zaszyły się pewnie w swoich dziuplach ale wkrótce znów do nich zajrzę z orzeszkami :).
Po powrocie do domu nastrój dopisywał mi na tyle, że postanowiłam upiec ciasto ze śliwkami. Póki co siedzi jeszcze w czeluściach piekarnika i wyrasta, a ja mam dziś dla was inne ciasto, niezwykły sernik. Za każdym udanym połączeniem, wyrzucam z siebie ochy i achy i mówię,że ten sernik jest najlepszy. Z sernikiem, który wam dziś proponuję nie było inaczej, planowałam że wyjdzie smaczny ale że aż tak??? Kochani, ten sernik jest po prostu nieprzyzwoicie pyszny, po prostu niebo w gębie. Koniecznie dodajcie go na listę waszych jesiennych wypieków. Połączenie dyni, skórki pomarańczowej i spodu orkiszowego z orzechów laskowych to poezja smaków. To must try tego sezonu jesiennego.
Liście lecą z drzew, pokrywają ziemię gęstymi, szeleszczącymi dywanami, w odcieniach żółci i brązu. Przyszedł Listopad, w ciszy i zadumie, rozświetlony niezliczoną ilością zniczy i lampionów. Cisza we Wszystkich Świętych była wręcz namacalna, dzień wstał ciężki od chmur, chłód próbował się wedrzeć przez zaparowane okna. Za to u mnie w domu było ciepło i przytulnie, pachniało gołąbkami i bigosem ale najbardziej pachniało ciastem. Zapach czekolady unosił się w powietrzu, wabiąc słodko i mamiąc obietnicą deseru. To był zapach, który odwrócił moje myśli od liści wirujących w powietrzu w dzikim walcu, od deszczu raz po raz zacinającego w szyby. Zostaliśmy uziemieni przez choróbsko, które dopadło mojego M. ale nie narzekaliśmy na zaistniałą sytuację. Herbata z domowym sokiem malinowym, pyszne brownie i 2 sezon Supernatural umiliły nam popołudnie. Stefek zmienił się w etatowego leniwca, bezczelnie wylegując się całe popołudnie w naszym łóżku. Raz jeden udał się za mną do kuchni aby sprawdzić stan swoich misek. Kot to ma życie...
A brownie??? Czysta poezja, lekko chrupiący wierzch, ciągnący się środek, kawałeczki kandyzowanej dyni i czekoladek Reese's, które przyjechały ze mną zza oceanu. Kandyzowaną dynię przygotowała dzień wcześniej, korzystałam z przepisu Gin --->klik . Wszystkie składniki idealnie ze sobą współgrają i nawet mój M. uznał, że brownie było pyszne, a musicie wiedzieć, że nie przepada za "czekoladą z czekoladą" ;)
#1 Rzeczyca Rajders #2 Kolory Października #3 Czas na sernik #4 Nad jeziorem #5 Happy Halloween #6 Sucha Bela Słowacki Raj #7 Dead coast #8 Podziwiamy jesień #9 Jesienny comfort food- jagielnica #10 W lesie
Jesień w tym roku jest wyjątkowo kapryśna ... brr na samą myśl o tym co się dzieje za oknem wstrząsają mną dreszcze. Słońce wciąż gdzieś błądzi omijając moje strony, za to chmury przybywają całymi stadami i gęsto pokrywają nieboskłon. Kolorowe liście zamiast cieszyć oczy i szeleścić pod butami pławią się w kałużach, a krople deszczu wygrywają na nich swoje smętne melodie. Zimowa parka, ciężkie buty i kalosze na stałe rozgościły się w przedpokoju, a sikorki i gołębie zaglądają do karmnika na balkonie w poszukiwaniu czegoś do skubnięcia. Oczywiście ja nie poddaję się tym wariacjom pogodowym. W dniach wolnych od deszczu galopuję z Arabellą chcąc dogonić wiatr, oddycham jesiennym powietrzem pełną piersią, w mojej kuchni wprowadziłam rozgrzewające potrawy, aromatyczne ciasta, taki jesienny comfort food. Gdy w piekarniku 'siedzi' szarlotka, w domu roznosi się zapach cynamonu i przywodzi mi na myśl jesienne dni z mojego dzieciństwa. Piec kaflowy w babcinej kuchni dawał ciepło i tworzył przytulny klimat. Na jego brzegu, w imbryku czekała zawsze gorąca herbata, w kuchni pachniało suszonymi grzybami, a na zapiecku suszyły się przemoczone deszczem trzewiki. Jesienią babcia często piekła szarlotkę i drożdżowe paluchy, pamiętam do dziś ten niebiański zapach, który wypełniał cały dom. Mój piekarnik nijak nie przypomina pieca kaflowego mojej babci ale zapach pieczonych ciast powoduje, że często przenoszę się w czasie i wspominam mój rodzinny dom. Dziś mam dla was propozycję na pyszne babeczki, które umilą wam czas w te szare, deszczowe dni. Babeczki pełne jabłuszek i orzechów laskowych, prawdziwie jesienny wypiek. Dekoracja jest cudna, prawdziwa gratka dla najmłodszych. Zainspirowało mnie zdjęcie na Pinterest,a przepis wygrzebałam ze starego zeszytu :). Skusicie się na taką babeczkę??? Przepis dodaję do durszlakowej akcji: Jesień: jemy zdrowo
1# Wrzesień,wrzosem zakwitł las 2# Stefan superstar 3# Ocalona jaskółeczka 4# Cisza przed burzą 5# Zwiad 6# Dary lasu 7# Zachód słońca na Kanionem Kolorado 8# Las rankiem 9# All american śniadaniownia 10# Bo w każdym z nas jest trochę dziecka
Przez ostatni tydzień spałam jak suseł, no prawie jak suseł bo pierwsza noc po powrocie z urlopu była ciężka. Dziewięć godzin różnicy czasowej zrobiło swoje; co prawda z LA wylecieliśmy wieczorem i do domu dotarliśmy też w egipskich ciemnościach ale sen podczas ośmiogodzinnego lotu zrobił swoje. Oczy nijak nie chciały się zamknąć, pomimo zmęczenia i pomimo miękkiej, flanelowej pościeli i Stefka mruczącego mi za uchem. Obejrzeliśmy jeden film, później drugi, a gdy świt zaczął barwić horyzont i po szklaneczce whisky w końcu udało mi się usnąć... na trzy godziny. Powrót do rzeczywistości był ciężki, umknęło mi gdzieś babie lato, szybciej robi się ciemno,zrobiło się przeraźliwie zimno, jak nic przyszła jesień. Na szczęście trochę się ociepliło, mogłam więc porzucić strój Eskimosa, odespałam powrót do naszej strefy czasowej i wróciłam na tory życia codziennego. Pojechałam do lasu na grzybobranie, odwiedziłam Arabellę, upiekłam na jesiennym ognisku kiełbaskę i jabłuszko oraz jadłam ziemniaki z popiołu. Jednym słowem nadrabiam jesienną listę rzeczy koniecznych do zrobienia ;)
W niedzielę zarządziłam dzień lenistwa, w piżamie i towarzystwie kota popijałam herbatę, jadłam sernik i oglądałam filmy. No właśnie, sernik... powracam do was z przepisem na sernik z dynią i malinami, uperfumowany skórką z cytryny. Prosty delikatny w smaku, z kwaskową nutą jaką nadają mu maliny. Koniecznie wypróbujcie, to must try tej jesieni :) Póki co zostawiam was z przepisem na sernik, a już wkrótce nadciągam z fotorelacją z wakacji.