piątek, 16 stycznia 2015

O maku, drugich szansach i o tym co ma piernik do wiatraka









Nic nie pasuje do klimatu świąt jak słuszny kawałek makowca. Moja miłość do makowców sięga wczesnego dzieciństwa odkąd w czasie świat nie odstępowałam na krok blachy ze struclami :)
Po struclowej uczcie wszyscy mogli podziwiać mój uśmiech utkany ziarenkami maku. Jak to się stało, że moja miłość do maku wygasła? Nie dalej jak w święta dwa lata temu, w trakcie procesu przygotowania strucli makowych, coś nie zagrało, masa się zepsuła ale dowiedziałam się o tym dopiero po tym jak strułam struclą siebie i M. To wystarczyło aby mój wzrok omijał produkty z makiem w sklepach przez bardzo długi czas. Jak to bywa z prawdziwą miłością, która nigdy nie gaśnie, nie dalej jak tydzień temu postanowiłam dać sobie i makowi drugą szansę. Tym razem kontrolowałam cały proces i wszystko poszło jak należy. Jak wiecie unikam pszenicy, więc tym razem mój wybór padł na makowiec bez ciasta, makowiec skomponowany z jabłkami we wspaniały duet. Wiele osób zna to ciasto jako makowiec japoński ale dla mnie jest to po prostu ciasto makowe z jabłkami, w kwestii pozostałych dodatków pozostawiam wam wybór, wszystko zależy od waszych gustów. Nie będę się zastanawiać nad genezą tej nazwy, w końcu co ma piernik do wiatraka???
Dekoracja ciasta jeszcze w klimacie świątecznym, za oknem aktualnie bardziej wiosna niż zima ale mnie to zupełnie nie przeszkadza. Jest ciepło i w dodatku koniec tygodnia, życie jest piękne :)


środa, 14 stycznia 2015

Z zupełnie innej beczki- bezglutenowy chleb gryczano-jaglany na zakwasie







Od wczoraj towarzyszy mi wspaniały nastrój. Wczoraj zza chmur wyjrzało słońce i nie wiem jak wam ale mnie świat wydał się od razu piękniejszy. Poczułam powiew wiosny, wiem, wiem to zwodnicze ciepło, w końcu mamy dopiero styczeń. Miło jest jednak wyjść na świeże powietrze, dotlenić się i złapać trochę ciepłych promieni. Dzięki sprzyjającej aurze skorzystałam z dobrodziejstwa w postaci posiadania nowej czteronożnej podopiecznej i rozprostowałam zastane po świętach kości. Po dotarciu na miejsce okazało się,że zgraja kopytnych wraz z Arabelką też korzystała z warunków pogodowych. Korzystała z nawiązką, bo konie wróciły do stajni umorusane po czubki końskich uszu :) Szczotkowanie konia to bardzo przyjemne zajęcie a wczorajsze czesanie miało dodatkowy bonus w postaci tony pyłu który miałam na twarzy, między zębami,właściwie wszędzie :) Za to sama jazda wspaniała, przyjemnie jest kłusować i galopować na świeżym powietrzu, czerpać przyjemność z ruchu i zawiązywać więź z wspaniałą istotą jaką jest dla mnie Arabelka. Do domu wróciłam zmęczona, ubłocona ale szczęśliwa i potwornie głodna. 
Tydzień temu nastawiła swój pierwszy zakwas na chleb, zakwas bezglutenowy. Zdrowy tryb życia zawsze miał dla mnie duże znaczenie. W ciągu kilku ostatnich lat mocno zmieniłam swoje nawyki żywieniowe ale wciąż pozostawał problem glutenu. Od dłuższego czasu obserwował,że mój organizm reaguje na niego bardzo źle, na dłuższy czas wykluczyłam z diety wszystkie produkty zawierające go. Niestety lubię chleb więc raz na jakiś czas wracałam do pachnących bochenków. Zawsze musiałam to później odchorować, zaczęłam więc szukać złotego środka. Z pomocą przyszła mi Olga Smile i jej blog, który jest kopalnią zdrowych przepisów. Na jej stronie znalazłam przepis na zakwas bezglutenowy . Oczywiście czekałam w podekscytowaniu czy się uda czy nie. Udał się wspaniale i w poniedziałek upiekłam swoje pierwsze bezglutenowe pieczywo.
Ten chleb różni się diametralnie od pszennego, w smaku świetny, sprężysty, nie kruszy ale jest nieco suchy. Mnie przypadł do gustu i będzie gościł częściej na moim stole. Przepis na niego pochodzi również z blogu Olgi,zmodyfikowałam go nieco dla moich potrzeb.



niedziela, 11 stycznia 2015

Aksamitne jaglane puddingi z gorącym sosem truskawkowym







Jeśli oglądaliście kiedykolwiek Kubusia Puchatka, to na pewno znacie wiatrodzień, dzień w którym wiatr porwał Sowie dom. Gdybym mieszkała w takiej chatce na drzewie, jestem pewna że dziś wiatr porwałby i mój domek. Wiatr szaleje od wczorajszego wieczoru, przyniósł jeszcze więcej deszczu,za to dziś rozgonił chmury na wszystkie możliwe strony. Wczesne przedpołudnie spędziłam na świeżym powietrzu, za to po powrocie do domu od razu wskoczyłam w ulubiony dres i zaszyłam się w sypialni aby ukraść kołdrze trochę ciepła.
Rano, jeszcze przed moim wyjściem z domu przygotowałam pyszne śniadanie, które dziś spełni też funkcję deseru. Pisałam wam już o mojej miłości do jaglanki,a jest ona bezgraniczna :). Do tej pory jadałam ją głównie ugotowaną na sypko, za to od niedawana zaczęłam puszczać wodze fantazji, dzięki czemu mogę odkrywać wciąż na nowo jej smak.Ugotowaną kaszę jaglaną zmiksowałam z mlekiem kokosowym i bananami. W efekcie otrzymałam mega aksamitny pudding, pyszny i sycący. Do tego przygotowałam szybki sos truskawkowy,wierzcie mi to połączenie jest rewelacyjne.
Leniwie płynie popołudniowy czas,a ja nie zamierzam się wynurzać z mojego przytulnego kącika. Stefan znalazł sobie miejsce na parapecie, z którego obserwuje wielki świat. Rudziszonowa umościła sobie miejsce koło mojego łóżka i tak sobie leniuchujemy.W błogim lenistwie skierujemy się w stronę poniedziałkowego chaosu, który już tuż tuż. 






sobota, 10 stycznia 2015

Była zima,nie ma zimy- Sernik chałwowy glazurowany konfiturą z cytrusów







Sobota, dziesiąty dzień stycznia, zima w pełni ale tylko w kalendarzu. Dziś po śniegu zostały wspomnienia, kałuże oraz wszędobylskie błoto. Nie nadążam za zmianami pogody. Nie dalej jak tydzień temu słupek rtęci w moim termometrze pokazywał -17 a wszędzie było biało,a dziś szaleństwo +5 stopni oraz deszcz, a właściwie dużo deszczu. Deszcz pokrzyżował dziś moje plany, miało być szaleństwo z Arabelką na świeżym powietrzu, a moje plany skończyły się na czesaniu, mizianiu, uczcie z marchewek, jabłek oraz ciastek. Dziś też mogłam podglądać zabiegi kosmetyczne, które serwował konikom kowal. Też dobrze, całe życie człowiek się uczy, więc i ja dziś pochłaniałam trochę wiedzy związanej z końmi. Plany związane z galopowaniem zostawiam na jutro, bo pogodynka w moim telefonie  obiecuje,że nie będzie już padało.
Wróciłam do domu przemarznięta z potrzebą rozgrzania się od wewnątrz. Zaserwowałam sobie herbatę z konfiturą a wiadomo, że herbata lubi gdy towarzyszy jej coś pysznego. Ukroiłam sobie słusznej wielkości kawałek sernika chałwowego, wierzcie mi, niebo w gębie. Po porcji sernika świat od razu staje się lepszy, pomimo ciężkich chmur za oknem.
Żeby trochę rozjaśnić te ciemne dni dorzucam kilka zdjęć z zimowych wędrówek z Rudziszonkiem.


     











piątek, 9 stycznia 2015

Najlepsza na świecie konfitura z cytrusów




Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się i chowa największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko co się ma, tuż przy sobie, możliwie jak najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego co ważne, cenne i swoje własne. A potem niech sobie sztormy, ziąb i ciemności przychodzą, kiedy chcą. Niech się tłuką o ściany, szukając po omacku wejścia, i tak go nie znajdą, bo wszystko jest zamknięte, a w środku siedzi ten, kto przezorny, siedzi i śmieje się, zadowolony z ciepła i samotności.
                                                                                                                                              -Filifionka
---

Od zawsze moja babcia uczyła mnie, że posiadanie spiżarni po brzegi wypełnionej zapasami daje poczucie bezpieczeństwa. Jesteśmy wtedy pewni, że nic nas nie zaskoczy, ani zima, ani niespodziewani goście. Angażowałam się zatem w robienie konfitur, marmolad, dżemów a także pomagałam ubijać w beczce kapustę, wyłuskiwałam fasolę ze strączków z babcią w późne, jesienne popołudnia.
Teraz czasy się zmieniły, zimy już nie te ale ja wciąż lubię mieć w swoim domu zapas wspaniałych nalewek i domowych konfitur.
Konfiturę z cytrusów możecie przyrządzić w każdej chwili, bo cytrusy są zawsze dostępne. Konfitura jest bajeczna, idealnie pasuje do herbaty, do ciasta, na kanapkę a nawet solo. To must have domowej spiżarni, przekonajcie się sami :)
Przepis dołączam do akcji 'Pomarańcze- wszyscy tańczą i ja tańczę'

niedziela, 4 stycznia 2015

Jaglane brownie z suszoną żurawiną







Weszliśmy  w Nowy Rok, gładko i lekkim krokiem,chociaż ja z trochę ciężką głową ;) Mam nadzieję,że Sylwestra spędziliście miło i oczywiście pysznie. Styczeń przywitał nas dość ponuro siąpiącym deszczem i odwilżą.Dni płyną mi cicho, przez ten ciągły półmrok zacierają mi się ramy czasowe. Pogodynka w telewizji straszy śnieżycami i mrozem, hm patrzę za okno i póki co nie wierzę. Tęsknie za ciepłem i słońcem, najchętniej zakamuflowałabym się w gawrze jak niedźwiedź i przeczekała do połowy marca. Ale cóż,nie ma przeproś,trzeba sobie radzić. Nowy rok sprzyja robieniu list i postanowień. Nie,nie, ja się do tego nie nadaję,już o tym wspomniałam. Natomiast wpadłam na świetny pomysł.Pomimo, że mój blog jest bardzo słodki lubię zdrowy tryb życia. Uwielbiam ruch, uwielbiam też owoce i warzywa.Nie będę się rozpisywała nad szczegółami mojej diety ale postanowiłam wam przybliżyć zdrowsze oblicze mojej kuchni.Dlatego nowy rok na blogu inauguruję przepisem na jaglane brownie z żurawiną. Jest to zdrowsza odmiana brownie,ponieważ nie zawiera mąki pszennej.Kaszę jaglaną uwielbiam w każdej postaci,jest to skarbnica zdrowia i mam nadzieję,że gości ona często na waszych stołach. Przepis jest nieskomplikowany a moim zdaniem, to brownie jest pyszniejsze niż tradycyjne.Zresztą spróbujcie sami :)
Ja zmykam, ponieważ jabłka czekają na pociąg do sokowirówki i nie uwierzycie ale zaczął padać śnieg.