Pierwszy mróz grubą kreską zaznaczył, że czas na zimę. Z rozmachem pomalował na biało trawnik, okoliczne krzewy i drzewa. Widok całkiem przyjemny, gdy się go obserwuje zza szyby, pozostając w objęciach ciepłej kołdry. Pomyślałam, że kiedyś musiał przyjść i powróciłam porannego wylegiwania się. Nie na długo, bo chwilę później zadzwoniła mama ze skandaliczną informacją: Termometr pokazał u niej -10 stopni. Koniec świata, klęska żywiołowa.... mama zawsze bardzo przeżywa pierwszy mróz ;). Uspokoiłam ją stwierdzeniem, że taka jest kolej rzeczy, że po jesieni przychodzi zima, a także, że jej biadolenie niewiele w tej sytuacji zmieni. Przestała.
Pomyślałam, że skoro chłód, skoro zima, to na śniadanie zrobię sobie coś ekstra. Wierzcie mi, gorący pudding i kawa to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Tym razem mój wybór padł na pudding z croissantów. Jeżeli chodzi o dodatki, wybrałam klasyk: maliny+czekolada. Szybko zamieszałam składniki, bez większej dbałości ułożyłam dodatki w naczyniu do zapiekania. Po 20 minutach wyjęłam z piekarnika swoje śniadanie, które pachniało tak, że moje ślinianki zaczęły natychmiastową nadprodukcję. Zaparzyłam kawę o wdzięcznej nazwie "O północy w Paryżu" i zajęłam się puddingiem. Polecam Wam takie śniadanie, jako alternatywę dla owsianki, czy jajecznicy. Gdy na zewnątrz jest zimno, ciepły posiłek rozgrzeje i dobrze wpłynie na nasze samopoczucie. Jak widzicie, same plusy. A mróz niech robi co swoje... mnie on niestraszny.