Koniec sierpnia, schyłek lata, jutro przywitamy wrzesień. Codziennie ubywa dnia, wieczorem coraz szybciej się ściemnia. Poranki wstają niespiesznie w towarzystwie mgieł i rosy. Szczerze mówiąc ostatnie noce były takie zimne że przeprosiłam się z ciepłą flanelową piżamą.
Dziś wczesnym rankiem zapakowałam do auta Angelinę oraz wiklinowy koszyk i pojechałyśmy do lasu. Spacer dobrze nam zrobił, ja dotleniłam się, Angelina wyhasała. Nazbierałam bukiet wrzosu, zaprosiłam do koszyka kilka borowików i stadko kurek. Do domu wróciłam lekko zmarznięta ale za to wściekle głodna. Potrzebowałam czegoś pysznego, czegoś rozgrzewającego, czegoś co dałoby mi komfort. Gdy mój wzrok omiótł półkę i napotkał paczuszkę piernikowych serc wpadłam na pomysł, że zrobię pudding. Szybko przygotowałam składniki, szast prast i pudding zapiekał się w piekarniku. W międzyczasie karmelizowałam pomarańcze po cichu licząc że pudding lada chwila będzie gotowy. Musicie wiedzieć,że kiszki grały mi marsza a woń wydobywająca się z piekarnika wcale mi nie pomagała. Pudding wyszedł boski, jesienny ideał na rozgrzanie ducha i ciała. To będzie pozycja do której często będę wracać.
Pomysł na pudding to mój #przepisnakopernika, jeszcze tylko do północy możecie zgłaszać swoje propozycje na stronie Fabryki Cukierniczej Kopernik więc nie zwlekajcie; to już ostatnie chwile :)
Ja tymczasem zapraszam po przepis, koniecznie zróbcie ten pudding na śniadanie... lub późny podwieczorek... a nawet na kolację ;)