Satysfakcja, duma i zmęczenie... to moje główne odczucia po ukończonym Runmageddonie. Wspominałam wam nie tak dawno temu, że zapisałam się na bieg z przeszkodami, a dokładniej na Runmageddon classic- 12 km. Jak się okazało na miejscu tak dokładniej było to 12+ co w rzeczywistości dało 16 kilometrów. Gdy w ubiegłym roku kibicowałam mojej ekipie na Służewcu załapałam taką zajawkę, że od razu obiecałam,że w następnym biegu na pewno biorę udział. Rekrut,czyli 6 km odbył się na idealnie płaskiej powierzchni Służewca. Wyobraźcie sobie moje szczere zdziwienie, gdy dostałam mail od organizatora,że klasyk odbędzie się w Twierdzy Modlin, która usytuowana jest nad Narwią, na imponującej skarpie. No cóż powiedziałam A, trzeba powiedzieć B C D ... Na miejscu zarejestrowałam się i stawiłam na rozgrzewce. Przy obłokach dymu, zagrzewającej muzyce AC/DC, z ciężkim workiem piasku na ramieniu ruszyłam z resztą towarzyszy niedoli. Nie skłamię, jeśli powiem,że nigdy w swoim życiu nie przeżyłam czegoś podobnego. Mnóstwo trudnych podbiegów, przeprawianie się brzegiem rzeki, zasieki, ścianki, toczenie ciężkich opon, przeprawa przez kanał, bieg przez ciemne modlińskie piwnice, kąpiel w wodzie z lodem to tylko nieliczne atrakcje, jakich miałam okazję doświadczyć tego dnia. Choć momentami miałam ochotę odpuścić, mięśnie odmawiały posłuszeństwa, nie ugięłam się. Wraz z moją towarzyszką niedoli Martą parłyśmy dzielnie do przodu, wspomagane przez nowo poznanych Poznaniaków. Panowie dzielnie nas wspierali w przeprawach przez ścianki, motywowali i nie pozwolili odpuścić żadnej przeszkody. Metę pokonałyśmy z dzikim okrzykiem radości i ogromną satysfakcją,że nam się udało. I choć obiecałam sobie,że nigdy więcej takich imprez, to przyznam szczerze, że chyba złamię ta obietnicę. Po kilku dniach, gdy zakwasy tak nie dokuczały a siniaki nieco zbladły, pomyślałam, że bawiłam się wyśmienicie. Szczerze polecam, taki coś trzeba przeżyć na własnej skórze, wrażenia niezapomniane :)
Wystarczy tego biegania, lepiej skupmy się na tym, co w kuchni :),a dokładniej co an deser. Moja ostatnie propozycja deseru w kwadrans spotkała się ze sporym zainteresowanie, co pokazały wskaźniki odwiedzin. Dziś proponuję wam ekspresowe sernikowe parfait z ciasteczkami brownie i truskawkami. Jak obiecałam, na przygotowanie deseru nie poświęcicie więcej niż 15 minut. Obiecuję też,że efekt wizualny i smakowy zadowoli wasze podniebienia. Ja miałam problem z fotografowaniem, moje ślinianki ruszyły z pełną produkcją ;). Zapraszam po przepis.
sernikowe parfait:
100 g naturalnego serka homogenizowanego
100 ml śmietanki 36%
2 łyżki słodzonego mleka skondensowanego
1 łyżka cukru pudru
6 miękkich ciasteczek brownie (lub spory kawałek pieczonego brownie)
300 g truskawek
ponadto:
bita śmietana
ciasteczka do dekoracji
Przygotuj dwa pucharki. Schłodzoną śmietankę ubij na sztywno z łyżką cukru pudru. Do śmietanki dodaj mleko skondensowane i serek. Delikatnie wymieszaj do połączenia składników. Truskawki opłucz, usuń szypułki, pokrój na połówki. Ciasteczka pokrusz i nałóż na dno pucharków. Masę sernikową podziel na pół i wyłóż na ciasteczka. Na masę sernikową nałóż truskawki. Wierzch deserów udekoruj bitą śmietaną i połówkami ciasteczek. Gwarantuję, że zjadanie deseru zajmie wam jeszcze mniej czasu, niż jego przygotowanie :)
Wygląda wspaniale :)
OdpowiedzUsuńO mamuniu... Podziwiam! Ja bym się w życiu na taką katorgę nie zdecydowała...
OdpowiedzUsuńZa to na deser - jak najbardziej :)
Gratuluję ukończenia Runmageddonu, moja druga połówka też jest zapalonym biegaczem :) a deser wygląda wspaniale! <3
OdpowiedzUsuńAbsolutne cudowności! :-)
OdpowiedzUsuń