Każda z nas ma jakieś kulinarne wpadki na koncie, mniej lub bardziej spektakularne. Ja opowiem wam dziś o jednej z moich i wierzcie mi, nie będzie to historia o zakalcu czy opadniętym biszkopcie. Sytuacja ta miała miejsce już jakiś czas temu i osobiście postanowiłam ją wyprzeć z mojej pamięci ale za namową Klaudii ( Tobie Klaudynko dedykuję ten post) postanowiłam podzielić się z wami tym przypadkiem. Jakiś czas temu na wielką prośbę mojej kuzynki zgodziłam się upiec tort. Tort ten miał uświetnić jej odejście na urlop macierzyński. Cały proces przygotowania poszedł dość sprawnie, ostatnim jego punktem było obsypanie boków tortu wiórkami kokosowymi. I tu zaczęła się burza mózgów, jak tu usunąć zbędne wiórki nie brudząc całej kuchni. Po krótkim zastanowieniu wyciągnęłam odkurzacz i za pomocą samej rurki zaczęłam wciągać wiórki ze stołu i brzegów talerza. Tak naprawdę to był moment, gdy okazało się,że mój odkurzacz to ma moc i rurka przyssała się do tortu, zasysając ciasto i krem czekoladowy do samego dna. To był szok i niedowierzanie... przez krótką chwilę chciałam wierzyć,że dziury w torcie nie ma a zaraz potem gorączkowe myśli jak tę oto dziurę w torcie zakleić??? Żeby dodać dramaturgi muszę powiedzieć,że wydarzenia miały miejsce w wieczór poprzedzający imprezę służbową kuzynki. Niczym błyskawica wyprułam do sklepu po niezbędne składniki, bo coś tu zrobić, trzeba zrobić tort od nowa. Szybko przygotowałam biszkopt i już miałam go wkładać do gorącego piekarnika, gdy przy bliżej niewyjaśnionych okolicznościach tortownica wyślizgnęła się z moich rąk lądując na kuchennej podłodze do góry dnem... Nie będę przytaczać kwiecistych komentarzy jakie dały się słyszeć po tym wydarzeniu. Wiedzcie tylko, że skończyłam siedząc na kuchennej podłodze i zalewając się rzewnymi łzami. Tego samego, nieco późniejszego już wieczoru, a bardziej już nocy dokończyłam swoje dzieło. To był najdroższy tort w moim życiu. Gdy na drugi dzień transportowałam tort do destination point obchodziłam się z nim jak ze złotym jajkiem, snując czarne scenariusze. Tort dotarł cały... uświetnił imprezę, wszyscy zjedli ze smakiem, a ja nauczyłam się,że nie należy sprzątać wiórek kokosowych wokół tortu odkurzaczem. A czy wy macie na swoim dorobku kulinarnym równie nieprawdopodobne wpadki? Śmiało ,dzielcie się w komentarzach.
Zostając przy temacie wypiekania, tym razem bez przykrych niespodzianek ;) zapraszam was na kokosowy sernik z truskawkami i galaretką. Nie od dzisiaj wiadomo,że kokos wspaniale wspaniale komponuje się z truskawkami. Sernik jest kremowy i delikatny, truskawki i galaretka tworzą z nim wspaniały duet. Koniecznie wypróbujcie, póki sezon na truskawki trwa.
sernik:
600 g naturalnego serka homogenizowanego
200 ml mleczka kokosowego
3 jajka
3/4 szklanki cukru pudru
2 czubate łyżka skrobi ziemniaczanej
ponadto:
500 g truskawek
2 galaretki truskawkowe
Przygotuj tortownicę o średnicy 18 cm lub inną blaszkę. Dno oraz boki wyłóż papierem do pieczenia. Piekarnik z termoobiegiem nagrzej do 150 stopni.Przygotuj dużą miskę. Wbij do niej jajka i ubij je na puszystą masę z cukrem pudrem. Do ubitych jajek dodaj serek oraz mleczko kokosowe. Zmiksuj krótko do połączenia składników. Do masy serowej dodaj skrobię i wymieszaj. Gotową masę przelej do tortownicy, wyrównaj wierzch i piecz przez 1 godzinę i 15 minut. Gotowy sernik wystudź.
Truskawki wypłucz, usuń szypułki. Galaretki rozpuść w połowie wody przewidzianej w przepisie na opakowaniu.
Sernik przełóż na paterę, okręć go dwukrotnie paskami z papieru do pieczenia i zapnij obręcz, papier powinien wystawać ok. 2 cm powyżej obręczy tortownicy.
Na wierzchu sernika ułóż truskawki i zalej wystudzoną galaretką. Sernik wstaw do lodówki na co najmniej godzinę. Po tym czasie możesz serwować to pyszne ciasto .Sernik przechowuj w lodówce.
W ubiegłym roku zjadałam truskawki "na surowo", ale w tym chyba się skuszę na taki sernik, bo wygląda obłędnie!
OdpowiedzUsuńwygląda smakowicie!
OdpowiedzUsuńAle świetny przepis! W sobotę będę robić.
OdpowiedzUsuńwspaniały:)
OdpowiedzUsuńSernik prześliczny, a wpadki... Najbardziej spektakularna wpadka to strącenie z wyspy (przy zwykłym wycieraniu blatu) miski z masą na baklawę - orzechy z miodem rozsypane po całej podłodze. Nie dość, że zmarnowane składniki (a miód i orzechy są drogie w Irlandii), to jeszcze lepka podłoga. Ciasto filo już się rozmrażało, więc musiałam szybko zrobić masę ponownie, złożyć baklawę i wstawić do pieca, a dopiero potem skrobać podłogę :)
OdpowiedzUsuńjaki budyń?
OdpowiedzUsuńWkradł się mały błąd w przepisie,dzięki za zwrócenie uwagi :)
Usuń