poniedziałek, 15 stycznia 2018

Klasyczny duet- Aksamitnie kremowy sernik na makowcu japońskim




Nie od dziś wiadomo, że nieszczęścia lubią chodzić parami. Pisałam Wam już wcześniej o kontuzji Arabelli. Kuracja,którą na niej przeprowadziłam spowodowała mocny stan zapalny. Oczywiście lekarz uprzedzał mnie o tym fakcie ale gdy zobaczyłam moją rudą towarzyszkę stojącą na padoku na trzech kończynach poważnie się zaniepokoiłam. Bidulka ledwo przyczłapała do stajni, więc znów musiała zostać w boksie. W Nowy Rok weszłyśmy z lekami przeciwzapalnymi a także dokładnym badaniem chorej nogi aby wykluczyć inne dolegliwości. Żal mi jej było strasznie chociaż z pokorą przyjmowała przymusowy areszt. Po kilku dniach kuracji lekami przestała gorączkować, a noga znów stanęła na podłożu. Dziś po raz pierwszy wyszła na padok, grzecznie i rozważnie, bez brykania i galopu. Ufff... teraz czeka nas obserwacja i jak wszystko pójdzie zgodnie z przewidywaniami końcem lutego zaczniemy rehabilitację. I cóż tu począć kiedy ja uwielbiam aktywność fizyczną??? Na szczęście w stajni rumaków jest do wyboru, do koloru, na swoja ofiarę upatrzyłam sobie Satynkę :). Satyna jest rumakiem na którym przeżyłam swoje pierwsze zajęcia i lonżę :) :D lubię sobie przypomnieć jazdę na jej grzbiecie,to taka sentymentalna podróż do moich jeździeckich początków. Niestety gdy słupek rtęci spada poniżej zera a ziemia zamarza jazda konna idzie w odstawkę. Co tu zrobić gdy rozpiera mnie energia??? W listopadzie zaczęłam biegać, było chłodno, czasem mokro ale powoli się wdrożyłam. Zaczęłam biegać żeby oczyścić umysł, wybiegać psa, dać upust energii. Bieganie jest dla mnie nudną czynnością, krajobraz zmienia się zbyt wolno ale gdy już przebiegnę zaplanowany dystans, gdy poprawię czas a na drugi dzień widzę jak moje mięśnie na tym korzystają to mimo wszystko czuję satysfakcję. Korzystając z pięknej pogody na początku stycznia zrobiłam przebieżkę, robiąc tym samym najlepszy jak dotąd wynik czasowy. Po biegu trochę bolała mnie stopa ale cóż to, pewnie źle stanęłam.Dwa dni później zapięłam Angelinę do pasa i raźno ruszyłam w nasza ulubioną trasę. W połowie dystansu poczułam nasilający się ból, póki biegłam było w miarę ok, schody zaczęły się gdy przeszłam do marszu. Czuła rozprzestrzeniający się pod stopą ból, który promieniował aż do łydki. Dokuśtykałam do domu i po konsultacji z moją fizjoterapeutką dowiedziałam się, że nadwyrężyłam sobie intrygująco nazywające się rozcięgno podeszwowe. Zalecenia: dużo odpoczynku i bieganie idzie w odstawkę na co najmniej tydzień. Dałam mojej stopie urlop bo bolała mnie jak diabli i po kilku dniach odczułam wyraźną poprawę. Dlatego wczoraj w duecie z Angeliną wzięłyśmy udział w biegu charytatywnym z okazji WOŚP. Poszło nam koncertowo, finiszowałyśmy w pięknym stylu z poprawionym wynikiem czasowym o 1:56. Gdy emocje lekko opadły znowu poczułam ból stopy. Resztę dnia spędziłam w opasce na stopie pod kocem rozmyślając o tym że zarówno ja i Arabella mamy kontuzję na tej samej kończynie... przypadek??? 
Jeśli już jesteśmy przy duetach to opowiem Wam o tym jak zawsze uważałam,że połączenie sernika i makowca to kulinarny mezalians. No bo jak??? Przecież to się nie może zgodzić, przecież ani to sernik, ani makowiec. Oczywiście unikałam tego ciasta jak mogłam, aż pomyślałam, że właściwie gdybym spód zrobiła z makowca japońskiego to mogłoby być pysznie. A że u mnie od słowa do czynu krótka droga...upiekłam. Powiem więcej upiekłam i nie żałuję. Połączenie makowca japońskiego z aksamitnie kremowym sernikiem wyszło bajecznie. Sami się przekonajcie :).





spód makowy:

1 szklanka suchego maku
2 jabłka szara reneta
2 jajka,najlepiej wiejskie
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 szklanki cukru pudru trzcinowego
125 g miękkiego masła
2 łyżki kaszy manny
3 łyżki mąki pszennej
1 łyżeczka ekstraktu migdałowego

spód serowy:


500 g dobrej jakości zmielonego sera na sernik
250 g serka mascarpone
4 wiejskie jajka
3/4 szklanki drobnego cukru
1 torebka budyniu śmietankowego na 0,7 l mleka



Przygotuj tortownicę o średnicy 20 cm, dno oraz boki wyłóż papierem do pieczenia. Przygotuj spód makowy: szklankę maku wsyp do miski  i zalej szklanką wrzątku i odstaw pod przykrycie aż mak wchłonie wodę. Gdy mak wystygnie zmiel go dwu a najlepiej trzykrotnie a maszynce do mielenia. Jabłka obierz i zetrzyj na tarce o grubych oczkach, delikatnie skrop je sokiem z cytryny. W misie miksera utrzyj miękkie masło z cukrem pudrem i jajkami na gładką masę. Do utartej masy dodaj kaszę mannę, mąkę pszenną, proszek do pieczenia oraz jabłka. Zmiksuj składniki i dodawaj partiami zmielony mak. Całą masę przemieszaj do połączenia się składników, na końcu dodaj ekstrakt migdałowy. Masę przełóż do tortownicy, wyrównaj wierzch i wstaw do nagrzanego do 160 stopni piekarnika. Piecz ciasto przez 40 minut do tzw suchego patyczka. Gotowe ciasto wystudź.
Przygotuj masę serową. W misie miksera ubij krótko jajka z cukrem, a następnie dodaj oba rodzaje sera i zmiksuj na gładką masę. Do masy dodaj budyń śmietankowy, jeszcze raz dokładnie zmiksuj. Masę serową wylej na upieczony spód makowy. Zmniejsz temperaturę w piekarniku do 150 stopni i piecz ciasto przez 60 minut. Gotowe ciasto wystudź przy zamkniętych drzwiczkach. Ciasto przechowuj w lodówce, może oblać je polewą czekoladową lub nie.


2 komentarze:

  1. Wspaniały!
    Mnie - skoro przeżyłam wiele lat na Śląsku z kołoczami i to często serowo-makowymi - zupełnie to połączenie nie kojarzy się z mezaliansem lub czymś zupełnie nie do pary. Kojarzy się przyjemnie. W dodatku lubię obydwa :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Mmm, wygląda smakowicie :)
    Nigdy nie myślałam o tym połączeniu jako o mezaliansie, ale... Jakoś do tej pory serniko-makowca nie upiekłam, hmm...
    Współczuję kontuzji, mam nadzieję, że już jest lepiej. A za to bieganie i chęć do ciągłego działania to Cię podziwiam; ja styczeń mogłabym caluteńki przespać...

    OdpowiedzUsuń