wtorek, 31 stycznia 2017

Donut cake, tort pączkowy z czekoladową truflą



Powolutku, malutkimi kroczkami zbliża się Tłusty Czwartek. Dzień, na myśl o którym niektórzy drżą w oczekiwaniu, niektórym od raz luzują się paski,a jeszcze innym napływa do ust ślinka ;)
Tak, tak moi drodzy, w ten jeden dzień możemy śmiało odstawić diety i zajadać się rumianymi pączuszkami, chrupiącymi faworkami, czy oprószonymi cukrem pudrem oponkami. Pssst, będzie Wam wybaczone, bo w ten dzień masowe obżarstwo jest dozwolone.
Ja może nie mam planach zjeść tuzina pączków, czy tyleż samo oponek ale na pewno skuszę się na to i owo :). Wiemy przecież, że zaraz po tłustym czwartku nadejdzie czas postu i będzie można do woli umartwiać się i odmawiać sobie słodkości. 
Ja postanowiłam nieco zaszaleć i stworzyć deser, który będzie manifestem przeciwko wszystkim dietom :) Nawet nie próbowałam bawić się w liczenie kaloryczności, myślę że w wypadku tego tortu nie ma to najmniejszego sensu. W trakcie składania i dekorowania moje ślinianki pracowały na pełnych obrotach i miałam spory problem ze skupieniem się na tym co robiłam.
Tort nie jest aż tak pracochłonny na jaki może wyglądać. Najdłużej będziecie czekać na wyrośnięcie ciasta drożdżowego i schłodzenie się śmietanki czekoladowej. Sam proces smażenia poszedł mi bardzo sprawnie. Wiem,że nie jest to tort, który na co dzień będzie gościł na Waszych stołach ale na ten jeden czwartek w roku możecie się skusić.
To jak? Gotowi na pączkowanie???

niedziela, 29 stycznia 2017

Paluchy krucho-drożdżowe, prosty sposób na przekąskę





Zakończyliśmy ferie, jutro chcąc nie chcąc trzeba wstać,obudzic zrozpaczoną młodzież i wrócić do szkolnego kieratu. Te dwa tygodnie dały mi trochę wytchnienia, poranki stały się dużo spokojniejsze. Co prawda o dłuższym spaniu nie ma mowy za sprawą małego pachruścia, którego nie interesuje moja chęć pozostania w łóżku.W okolicy 6:30 zaczyna się wiercić i w zależności od dnia daje lub nie zostać w łóżku do siódmej. Przyzwyczaiłam się już nawet do tej rutyny, do spacerów w okolicach północy ale cierpliwie czekam aż ten szalony hasiorek zamieni się w emocjonalnie stabilnego, dostojnego hasiora. Wraz z nowym domownikiem znacznemu uszczupleniu uległa nasza zimowa garderoba, a głównie rękawiczki. Ten mały skubaniec wykorzystuje niedbalstwo, czyli rzucanie rękawiczek obok zamiast do koszyka i tak w ruch poszły moje piękne, skórzane rękawiczki jeździeckie (pechowo spadły z szafki na buty) a także kilka sztuk rękawiczek mojej H. Dobrze,że zima się kończy bo czekałyby mnie poważne zakupy. Ferie sprzyjały spędzaniu czasu w kuchni, niespieszne obiady, pyszne kolacyjki.... i słodkości. Przez chłodniejsze i pochmurne dni zaszywałam się na całe popołudnia w kuchni i piekłam. Dzieciom ich ulubione babki marmurkowe,a dla nas małe co nieco do herbatki. Po raz pierwszy upiekłam domowe pieguski, zaraz po nich najprostsze maślane ciasteczka a także kilka blach pysznych paluchów krucho-drożdżowych. Paluchy uwielbiam,bo za każdym razem można zrobić inną wersję. A to z makiem, z sezamem, z solą morską, czy ostrą papryką, wszystkie nadzwyczaj pyszne. Jedne miękkie, inne upieczone na chrupko, ideał do herbaty lub piwa. Paluchy sprawdzą się na domówce lub do chrupania podczas seansu filmowego, lub czytania książki.Przepis jest bajecznie prosty, udają się za każdym razem. Ostatnio piekłyśmy je u koleżanki, która poprosiła abym obejrzała jej rzekomo "wybrakowany" piekarnik, który pali wszystkie wypieki. Okazało się,że po niewielkiej zmianie piekarnik okazał się jednak dobry, a przy okazji wypiekł dla nasz trzy blachy paluchów. Koniecznie wypróbujcie ten przepis,gwarantuję że będziecie do niego wracać.


wtorek, 17 stycznia 2017

Five o'clock w podróży, Upper Antelope Canyon


Gdy dotarliśmy do Page w Arizonie, popołudniowy skwar osiągnął zenit. Zdążyłam się już przyzwyczaić do nagrzanego, suchego powietrza w Arizonie choć w dalszym ciągu wyjście z dobrze klimatyzowanego samochodu i zetknięcie z żarem Arizony wywoływało lekki szok temperaturowy. Ten dzień był dla nas męczący. Ranek i wczesne godziny popołudniowe poświęciliśmy na odwiedzenie Grand Canyon i Horseshoe Bend ---> klik a już o 17 mieliśmy stawić się w Page aby stamtąd wyruszyć do Kanionu Antylopy. Rezerwacji dokonaliśmy miesiąc wcześniej i na dzień,w którym chcieliśmy zobaczyć kanion miejsca rozeszły się bardzo szybko. Przed wyjazdem do kanionu udało się nam zakupić pamiątkowe magnesy i nieco odświeżyć po intensywnym dniu. Punkt 17 sympatyczny przedstawiciel plemienia Navajo przywołał nas i zapakował na swojego pikapa. Ruszyliśmy z naszym przewodnikiem, kołysząc się na pace naszego pojazdu,a gorący wiatr rozwiewał mi włosy i wzbijał raz po raz tumany piachu i kurzu. 
Kanion Antylopy jest położony w pd-zach części stanu Arizona i dzieli się na dwie części: górną i dolną. Ze względu na napięty grafik zwiedzania udało nam się podziwiać uroki tylko górnej części kanionu. Kanion Antylopy powstawał przez miliony lat na skutek wymywania piaskowca przez powodzie błyskawiczne. Wygładzoną powierzchnię skał kanion zawdzięcza okresowemu zalewaniu wodą opadową tworzącą silny potok płynący ku rzece Kolorado. Kanion można odwiedzić tylko z przewodnikiem. W ostatnich latach odnotowano kilka wypadków śmiertelnych, stąd ze względów bezpieczeństwa zabroniono samotnych wypraw do kanionu. A dlaczego kanion jest niebezpieczny??? Kanion położony jest na pustyni i podczas ulewnych deszczy poziom wody podnosi się w nim bardzo szybko nawet do kilku metrów i tym samym powoduje zagrożenie dla osób znajdujących się w nim.
Nie zmienia to jednak faktu, że jest to jedno z najchętniej odwiedzanych i fotografowanych miejsc w Arizonie, a także jedno z najbardziej urokliwych miejsc. Woda wyżłobiła w skałach fantastyczne kształty i wzory, do tego ściany kanionu mienią się różnymi barwami.
Gdy dotarliśmy na miejsce nasz przewodnik przybliżył nam nieco genezę powstania kanionu i zademonstrował jak woda w kontakcie z piaskiem zmienia go w twardą bryłę. Po teorii przyszedł czas na praktykę. Gdy weszliśmy w szczelinę w ścianie kanionu naszym oczom ukazały się fantastycznie wyżłobione ściany kanionu. Nie widziałam drugiego tak urokliwego miejsca podczas naszej podróży. Przewodnik pokazał nam jak za pomocą ustawień w aparatach i telefonach wydobyć ładne kolory. ISO oraz balans bieli powodują, że ściany kanionu stają się soczyście pomarańczowe, choć w rzeczywistości te kolory bardziej zbliżają się do ciemno ceglastego. Prowadząc nas wgłąb kanionu przewodnik pokazał nam ciekawe miejsca gdzie można zrobić efektowną fotkę, a także korzystając z własnego telefonu pokazał zdjęcia kilku sław, które odwiedził kanion. Po drodze mijaliśmy inne grupy odwiedzających, na szczęście nie były to duże grupy i każdy miał szansę pstryknąć sobie fotkę bez niechcianego tła. Oświetlenie w kanionie zmienia w trakcie wchodzenia w jego głąb, w zależności od układu skał znajdziecie w nim miejsca mocno i słabo oświetlone. Każde z nich ukazuje jego naturalne piękno. Ja także miałam szansę popisać się swoimi dwiema lewymi nogami i chcąc sobie skrócić drogę dałam nura pod załomem nie zauważając że zaraz zanim jest kolejny, niższy. Wynikiem tego był efektowny orzeł, którego wywinęłam, obdzierając sobie przy tym do krwi łydkę oraz dłoń. Blizna do dziś "zdobi" moją nogę. M.  skwitował to krótko, że można się było tego po mnie spodziewać, a także wyraził swoja aprobatę z tego, że nie wybiłam sobie zębów ;).
Po przejściu całej długości kanionu mieliśmy chwilkę na zrobienie fotek z drugiej strony szczeliny i zaraz później znów zagłębiliśmy się w czeluści kanionu aby wrócić do Page.
Muszę wyznać,że w pierwszym odruchu czułam niejakie rozczarowanie. Nigdy nie wgłębiałam się w informacje o kanionie i znałam go tylko z pięknych zdjęć z internetu, do których wzdychałam. Wyobraźcie sobie moją minę gdy soczysty pomarańcz zobaczyłam dopiero przy użyciu aparatu. Natomiast pomijając ten drobiazg Kanion Antylopy to miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia. Jego różnorodność, piękne formacje skalne, a także możliwość przejścia pomiędzy jego ścianami funduje niezapomniane wrażenia. 
Nieco zmęczeni ale z głowami pełnymi wrażeń zapakowaliśmy się do naszego pikapa i wróciliśmy do Page, gdzie trafiliśmy do knajpki serwującej jedzenie nie z tej ziemi, czyli do Big John's ---> klik

 
( King Kong)

(Eagle)















środa, 11 stycznia 2017

Styczniowe lody, czyli lody jogurtowe z bezikami i malinami





Znów ścisnął mróz. Myślałam,że po fali mrozów z pierwszego weekendu stycznia mogę się spodziewać tylko ocieplenia. No, przynajmniej tak mi podpowiada moje wewnętrzne ja, które wyczekuje temperatur powyżej zera. -18 stopni z minionej nocy skutecznie podłamało moją cichą nadzieję na rychłą wiosnę. Mróz najbardziej lubię oglądać w telewizji, tudzież przez okno spod ciepłej flanelowej pościeli. Dlaczego tak narzekam na mróz??? Bo spacerowanie w takich temperaturach w późnych godzinach nocnych należy do raczej wątpliwych przyjemności. A co ja robię w późnych godzinach nocnych na spacerze, zapytacie??? Otóż wyprowadzam naszego nowego członka rodziny, a właściwie to członkinię. Po stracie Rudziszonka przez dłuższą chwilę zarzekałam się, że nigdy więcej nie wezmę pod swój dach psa. Bo się przywiążę, bo już nie chcę, bo na pewno nie trafię na drugiego takie psa jak Rudziszon. Tak, trwało to chwilę, a po niej zaczęłam wyszukiwać godną towarzyszkę, która zastąpi puste miejsce.I znalazłam: małego, puchatego, biało-rudego pachruścia. Masz babo placek, a raczej psa. Kot się nie wypowiedział na temat nowej domowniczki, za to jego mina była aż nazbyt wymowna. Cóż, mam nadzieję, że ich stosunki będą przynajmniej poprawne. Angel przewróciła nasze życie do góry nogami, a także całą moją wiedzę o psach, którą udało mi się dotychczas zgromadzić. Posiadając dorosłego, emocjonalnie stabilnego psa czuje się teraz, jakby ktoś wpuścił mnie w młyn. Częste spacery w celu nauki czystości to nieodłączny punkt każdego dnia, tak więc czy zimno, czy zimniej, wychodzić musimy.
Na przełamanie styczniowych lodów mam dla Was lody :D Pomyślicie,że zwariowałam ale u nas w domu sezon na nie trwa cały rok. Lody, które Wam proponuję są pyszne:z bezikami i malinami, lodowa pycha. Lody pomijając dodatki są dwuskładnikowe, więc może się skusicie i zrobicie ???



niedziela, 8 stycznia 2017

Five o'clock w podróży, Wielki Kanion Kolorado, Północna krawędź





Bladym świtem, dziesiątego dnia naszego tripu po Stanach Zjednoczonych, spakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy w kierunku Wielkiego Kanionu Kolorado. Po kilku dniach podróżowania po Arizonie i Utah przyzwyczaiłam się do dużej różnicy temperatury w ciągu dnia. Ranki witały nas rześkie, żeby nie powiedzieć zimne, bo termometr wskazywał zaledwie +8 stopni Celsjusza, natomiast w ciągu dnia temperatura rosła do przynajmniej +30 stopni. Droga do kanionu wiodła przez bezkresne połacie czerwieni i wściekłego pomarańczu, fantazyjnych formacji geologicznych, urwisk i skał. Po kilku dniach podróży przez równiny Teksasu to była prawdziwa uczta dla naszych oczu. Wjazd na teren parku narodowego Grand Canyon nie był dla mnie łatwy. Droga często wiodła wzdłuż urwisk, wiła się pomiędzy wzniesieniami, a jedyną barierą pomiędzy naszym autem a urwiskiem były bandy, które niestety nie wzbudzały mojego zaufania. Na szczęście część podróży udało mi się przespać,a przez resztę trasy moje oczy celowo omijały strome pobocza.
Chwilę przed południem dotarliśmy nad północną krawędź kanionu. Ta część Kanionu Kolorado jest mniej komercyjna od południowej, nie spotkacie tu dzikich tłumów, za to gwarantuję Wam, że widoki z tutejszych punktów widokowych zapierają dech w piersiach. 
Wielki Kanion Kolorado ma 446 km długości i w najgłębszym miejscu tj. w Wąwozie Granitowym osiąga głębokość 1600 m. Wielki Kanion Kolorado jest wpisany na listę dziedzictwa UNESCO i jest największym przełomem rzeki na świecie.
Wielki Kanion oferuje turystom nie tylko nieziemskie widoki, możecie uprawiać tu sporty ekstremalne, od obozów przetrwania po spływy pontonami na rzece Kolorado. Jeśli nie macie ochoty przemierzać tras pieszo, organizowane są też wycieczki na mułach.
Na miejscu, w Visitor Centre można zakupić pamiątki, napić się kawy i coś przekąsić lub jeśli zechcecie odpocząć na tarasie czekać na was będą leżaki, na których można oddać się relaksowi. Na terenie parku znajdują się pola namiotowe, domki, a także strefy piknikowe. 
Zobaczenie Wielkiego Kanionu Kolorado było na mojej liście od bardzo dawna i wierzcie mi, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę mogła odhaczyć ten punkt. Gdy dotarliśmy do pierwszego punktu widokowego, a moim oczom ukazał się Grand Canyon poczułam, jak mały jest człowiek w obliczu natury. Pomimo słabej przejrzystości powietrza widziałam jak daleko sięgają krawędzie kanionu i jest to widok, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Mogłam stać i obserwować jego wielkość, dzikość i piękno, chłonąc szum wiatru, omiatającego zbocza kanionu.
W dole widzieliśmy zakole rzeki Kolorado, która z naszego punktu widzenia zdawała się być cieniutką nitką. W drodze na punkt widokowy Angel's window zatrzymaliśmy się na późne śniadanie. Zajęliśmy ławeczki, z których mogliśmy w trakcie posiłku podziwiać piękne widoki na kanion. Choć nasze śniadanie składało się tylko z kanapek, to w tych warunkach smakowało nam najlepiej na świecie. Droga do Angel's window była jeszcze bardziej kręta i pięła się pod górę, na szczęście wiodła przez las, dzięki temu mój lęk wysokości trzymany był w ryzach. Tu widoki były najpiękniejsze i najbardziej rozległe i tu spędziliśmy najwięcej czasu.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Page aby zobaczyć słynne zakole rzeki Kolorado, Horseshoe Bend. W porównaniu z Kanionem to spotkaliśmy tłumy turystów, którzy przemierzali trasę aby zrobić sobie selfie na krawędzi urwiska. Po 10 minutach i my dotarliśmy nad rzeczoną krawędź aby na własne oczy podziwiać słynną podkowę. Wysokość była tak duża, że nie miałam odwagi stanąć na brzegu urwiska ale zerknęłam w dół i pstryknęłam szybkie pamiątkowe zdjęcie :).
Stamtąd ruszyliśmy dalej, w kierunku Kanionu Antylopy ale o tym już w następnym poście.






czwartek, 5 stycznia 2017

Babeczki Winter Wonderland




Przyszła zima, hm... Ameryki nie odkryłam, w końcu mamy styczeń. Jednak ostatnie kilka lat, kiedy to zimę można było obserwować tylko na widokówkach oraz w miarę ciepły grudzień, jej nadejście jest dla mnie zaskoczeniem. Z jednej strony wyniosłabym się w tropiki i przeczekała okres zakładania grubej kurtki i ciężkich butów, wszędobylskiego błota i ton piasku wnoszonych do domu pod butami, o skrobaniu samochodowych szyb nawet nie wspomnę. Z drugiej jednak, gdy zaczyna padać śnieg, czuję się jakbym trafiła do baśniowej krainy. Delikatne, białe płatki wirujące w powietrzu budzą mój niemy zachwyt. Mogłabym się wpatrywać godzinami w ten spektakl i nigdy by mi się on nie znudził. Powolutku wracam do zdrowia, po chorobie,która rozłożyła mnie na łopatki, skutecznie przykuwając do łóżka na dobry tydzień. Choć nie znoszę chorowania to ma to swoje plusy w możliwości nadrobieniu zaległości filmowych i książkowych. Tym razem były to zaległości serialowe i dzięki chorobie skończyłam oglądać Supernatural, moi drodzy 12 sezonów serialu o łowcach to nie byle co ;) Anioły, demony, lewiatany, czuję się specem od spraw nadprzyrodzonych. Choć choróbsko jeszcze całkiem mnie nie opuściło zaczynam odczuwać już skutki zbyt długiego przebywania w domu. A mianowicie zaczyna mnie nosić. Brak aktywności fizycznej w moim przypadku grozi gromadzeniem zbyt dużych pokładów energii. Póki co znajduje ona ujście tylko w kuchni, bo zarówno rower jak i jazda konna pozostają w sferze marzeń. Po cichutku liczę,że zima szybko odpuści a Was zapraszam na babeczki, które swoim wyglądem idealnie wpasują się w zimowy klimat. Winter Wonderland czyli Zimowa Kraina to było moje pierwsze skojarzenie kiedy zobaczyłam efekt końcowy, stąd nazwa.
Przepis dołączam do akcji Wypieczone Święta- Boże Narodzenie 2016.




wtorek, 3 stycznia 2017

Five o'clock po godzinach- Grudzień



#1 Mikołajki w Rzeczycowie #2 Babeczki Winter Wonderland #3 Makczu Picchu #4 It's all about the boots #5 Kocie pielesze #6 Mroźny poranek #7 Angel kontra wielki świat #8 Tea time #9 Which way to North Pole #10 Renifer