środa, 31 stycznia 2018

Tort chocolate chip cookie





Nowy rok, nowa ja. Na pewno schudnę w 2018. Schudnę do lata. Super wyzwanie z brzuszkami. Schudnij w 30 dni. Fit batoniki, fit koktajle, fit brownie (?!?!?) 
Idzie oszaleć. Siłownie, pływalnie, fitness kluby zapełniają się pełnymi werwy, chcącymi być fit obywatelami. W odstawkę idzie cukier, białe pieczywo, sól, gluten, tłuszcz, czerwone mięso...
Jednak z końcem miesiąca na siłowni robi się już nieco luźniej, w lutym odpada kolejna część "nowych ja" a w marcu zostają już tylko stali bywalcy ;).
Oczywiście pisze o tym nieco z przymrużeniem oka ale szczerze to krew mnie zalewa od tych wszystkich wydarzeń, fit inspiracji. Co ja na to? Ukroję sobie pajdę chleba i zjem ze smalcem a do popołudniowej herbatki ukroję słuszną porcję tortu. Lubię białe pieczywo, domowe ciasta, cieplutką pachnącą drożdżówkę, zmrożoną colę w puszce :D
Kochani o kondycję trzeba dbać przez cały rok. Trzeba zaszczepić w sobie chęć uprawiania aktywności fizycznej, czerpać radość z możliwości przebywania na świeżym powietrzu. Oczywiście trzeba się zdrowo odżywiać ale kawałek tortu czy pajda białego chleba nie zrujnuje naszego fit jestestwa :) Byle zachować zdrowy rozsądek ;)
Dlatego na pożegnanie najbardziej zdrowego miesiąca w roku mam dla Was tort. Na pomysł zrobienia go wpadłam gdy wypiekałam ciasteczka chocolate chip. Nie wiem czy może być bardziej rozpustnie, jak na mój poziom lubienia słodkości jest idealnie. Biszkopt z dodatkiem chocolate chip, krem na bazie mlecznej i białej czekolady oraz czekoladowa polewa. Krem jest tak obłędnie smaczny, że musiałam powstrzymywać się aby nie wyjeść go łyżką prosto z miski :D. Czy to dobra rekomendacja? Torcik jest idealny zarówno do konsumowania w domowym zaciszu ale na pewno uświetni doskonale rodzinne uroczystości. Zapraszam po przepis.



niedziela, 28 stycznia 2018

Szpinakowy kopiec kreta




Nadeszły ponure dni. Dni kiedy własne łóżko, ciepła kołdra i mięciutka poduszka stają się rajem na ziemi. Dni ciężkie od popielatych chmur, które szczelnie oddzielają nas od słonecznych promieni a zimne macki próbują wedrzeć się pod poły kurtki. Ciemny był to weekend. Gdyby nie równomiernie tykające wskazówki zegara ciężko byłoby ocenić jaka to pora dnia. Nie myślcie jednak, że spędziłam ten weekend zakopana w ciepłych objęciach kołdry. Bladym świtem w sobotę zapakowałam hasiora w auto i pojechałyśmy odwiedzić Arabellę. Wyszczotkowałam rudzielca, uskuteczniłyśmy niewielki spacer, aby nieco rozruszać chorą nóżkę, a na koniec uraczyłam wszystkie koniska suchym chlebem. Po wizycie w stadninie pognałam nad nasze jezioro bo umówiłam się na rekreacyjny spacer. 10 km to idealny dystans żeby się dotlenić, żeby się rozgrzać marszem... a także jak się okazało  w trakcie aby narobić sobie bąbli :(  Okazało się, że moje super wygodne traperki są super wygodne ale tylko casualowo, przy marszu postanowiły mnie zdradziecko i bezlitośnie obetrzeć. Nie myślcie sobie, że się poddałam, o nie! Stylem rozpaczliwca dokuśtykałam ostatnie 4 km. Cóż, mam nauczkę że na dłuższy dystans należy ufać starym, wygodnym butom. Dopiero co kuśtykałam z powodu kontuzji stopy, a teraz dołączyłam drugą stopę i zaczęłam wolnochód dokładnie przemyśliwując jak postawić stopę żeby bolało jak najmniej :/
W ten ciemny weekend znalazłam też chwilkę na upieczenie ciasta. Ciasto Kopiec Kreta znane jest wielu z nas ze sklepowych półek. Przyznam szczerze, że nigdy nie skorzystałam ze sklepowego gotowca. Lubię upiec kopiec gdy najdzie mnie ochota na połączenie czekoladowego ciasta, bananów i kremu straciatella. Gdy rozmyślałam ostatnio o wiośnie i wzdychałam do tulipanów które przyniosłam do domu kilka dni wcześniej wpadłam na pomysł, że szpinakowa wersja będzie smakować genialnie. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Ciasto wygląda obłędnie, soczyście zielony kolor przywodzi mi na myśl zielone wzgórza Bag End :) a smakuje jeszcze lepiej. Koniecznie wypróbujcie ten przepis, to pozycja must try.



środa, 24 stycznia 2018

Ciasteczka pieguski z orzechami laskowymi i czekoladą




Przypadki chodzą po ludziach, ja jestem świetnym przykładem. Niby nie jestem pechowcem ale czasem mam wrażenie jakby piątego 13go zdarzał mi się częściej niż raz w miesiącu. Powiecie,a tam przesadza... Wierzcie lub nie jeśli coś ma się komuś przytrafić to właśnie mnie. Mało kto może się pochwalić,że potrafi spaść z roweru na prostej drodze, zaliczyć wywrotkę do góry dnem na kajaku, zostać zmiecioną drzwiami supermarketu... a to dopiero początek listy. Na przykład w poniedziałek próbowałam otworzyć drzwi mojej gwiazdy,a drzwi ani drgnęły. Przymarzły skubane, no trudno, ponowiłam próbę z drzwiami pasażera. Nie dość,że drzwi nie puściły to poszłam ślizgiem i zatrzymałam się na lusterku sąsiedniego samochodu. Drzwi w końcu puściły a mnie została pamiątka w postaci siniaka na dekolcie. Godzinę później próbując zamknąć drzwi od auta stanęłam za blisko i doprowadziłam do bliskiego ich spotkania z moją nogą. Efekt: mega guz. Wczoraj za to zaliczyłam bliskie spotkanie mojego czoła z tablicą ogłoszeniową pod sklepem. Nie pytajcie o okoliczności :D
Gdy jesteśmy na jakimś grupowym wyjeździe wszyscy mają telefony w pogotowiu gdy np przeskakuję po kamieniach na brzegu strumienia ;). No taka moja uroda...
Zima postanowiła jednak przyjść, nie jest jakoś specjalnie zimno, śniegu też nie ma w nadmiarze. Za to przynoszę pod butami do domu kilogramy piasku, którym osiedlowe sprzątaczki hojnie sypią po chodnikach. Przy życiu trzyma mnie myśl,że styczeń lada chwila się skończy i będzie o krok bliżej do wiosny...
A póki co wykorzystuję zimowe chłody i piekę ciasteczka. Najlepsze są takie, które nie wymagają skomplikowanych zabiegów. Do takich ciastek zaliczam pieguski. Uwielbiam je za to że są pełne orzechów, rodzynek i czekolady. A Wy lubicie pieguski??? Pieczecie je??? Zapraszam na moją wersję tych znanych ciasteczek.



wtorek, 23 stycznia 2018

Five o'clock po godzinach- Grudzień




#1 Chocolat chip cookie cake  # 2Stefan  #3 Pieguski  #4 Tulips  #5 Sport to zdrowie  #6 W studio Kitchen Casting #7 Agelina #8 Rekonwalescentka  #9 Na barani skok wkraczamy w Nowy Rok  #10 Warsztaty pierniczkowe w przedszkolu :)

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Klasyczny duet- Aksamitnie kremowy sernik na makowcu japońskim




Nie od dziś wiadomo, że nieszczęścia lubią chodzić parami. Pisałam Wam już wcześniej o kontuzji Arabelli. Kuracja,którą na niej przeprowadziłam spowodowała mocny stan zapalny. Oczywiście lekarz uprzedzał mnie o tym fakcie ale gdy zobaczyłam moją rudą towarzyszkę stojącą na padoku na trzech kończynach poważnie się zaniepokoiłam. Bidulka ledwo przyczłapała do stajni, więc znów musiała zostać w boksie. W Nowy Rok weszłyśmy z lekami przeciwzapalnymi a także dokładnym badaniem chorej nogi aby wykluczyć inne dolegliwości. Żal mi jej było strasznie chociaż z pokorą przyjmowała przymusowy areszt. Po kilku dniach kuracji lekami przestała gorączkować, a noga znów stanęła na podłożu. Dziś po raz pierwszy wyszła na padok, grzecznie i rozważnie, bez brykania i galopu. Ufff... teraz czeka nas obserwacja i jak wszystko pójdzie zgodnie z przewidywaniami końcem lutego zaczniemy rehabilitację. I cóż tu począć kiedy ja uwielbiam aktywność fizyczną??? Na szczęście w stajni rumaków jest do wyboru, do koloru, na swoja ofiarę upatrzyłam sobie Satynkę :). Satyna jest rumakiem na którym przeżyłam swoje pierwsze zajęcia i lonżę :) :D lubię sobie przypomnieć jazdę na jej grzbiecie,to taka sentymentalna podróż do moich jeździeckich początków. Niestety gdy słupek rtęci spada poniżej zera a ziemia zamarza jazda konna idzie w odstawkę. Co tu zrobić gdy rozpiera mnie energia??? W listopadzie zaczęłam biegać, było chłodno, czasem mokro ale powoli się wdrożyłam. Zaczęłam biegać żeby oczyścić umysł, wybiegać psa, dać upust energii. Bieganie jest dla mnie nudną czynnością, krajobraz zmienia się zbyt wolno ale gdy już przebiegnę zaplanowany dystans, gdy poprawię czas a na drugi dzień widzę jak moje mięśnie na tym korzystają to mimo wszystko czuję satysfakcję. Korzystając z pięknej pogody na początku stycznia zrobiłam przebieżkę, robiąc tym samym najlepszy jak dotąd wynik czasowy. Po biegu trochę bolała mnie stopa ale cóż to, pewnie źle stanęłam.Dwa dni później zapięłam Angelinę do pasa i raźno ruszyłam w nasza ulubioną trasę. W połowie dystansu poczułam nasilający się ból, póki biegłam było w miarę ok, schody zaczęły się gdy przeszłam do marszu. Czuła rozprzestrzeniający się pod stopą ból, który promieniował aż do łydki. Dokuśtykałam do domu i po konsultacji z moją fizjoterapeutką dowiedziałam się, że nadwyrężyłam sobie intrygująco nazywające się rozcięgno podeszwowe. Zalecenia: dużo odpoczynku i bieganie idzie w odstawkę na co najmniej tydzień. Dałam mojej stopie urlop bo bolała mnie jak diabli i po kilku dniach odczułam wyraźną poprawę. Dlatego wczoraj w duecie z Angeliną wzięłyśmy udział w biegu charytatywnym z okazji WOŚP. Poszło nam koncertowo, finiszowałyśmy w pięknym stylu z poprawionym wynikiem czasowym o 1:56. Gdy emocje lekko opadły znowu poczułam ból stopy. Resztę dnia spędziłam w opasce na stopie pod kocem rozmyślając o tym że zarówno ja i Arabella mamy kontuzję na tej samej kończynie... przypadek??? 
Jeśli już jesteśmy przy duetach to opowiem Wam o tym jak zawsze uważałam,że połączenie sernika i makowca to kulinarny mezalians. No bo jak??? Przecież to się nie może zgodzić, przecież ani to sernik, ani makowiec. Oczywiście unikałam tego ciasta jak mogłam, aż pomyślałam, że właściwie gdybym spód zrobiła z makowca japońskiego to mogłoby być pysznie. A że u mnie od słowa do czynu krótka droga...upiekłam. Powiem więcej upiekłam i nie żałuję. Połączenie makowca japońskiego z aksamitnie kremowym sernikiem wyszło bajecznie. Sami się przekonajcie :).




środa, 3 stycznia 2018

O północy w Paryżu- król wśród tortów




Witajcie w Nowym Roku :) mam nadzieję,że będzie on słodki i owocny. Wybaczcie chwilową ciszę na blogu, moja choroba i kontuzja Arabelli skutecznie oddzieliły mnie od czekających na publikację przepisów. Okres świąteczny poświęciłam na regenerację i relaks aby wraz z nowym rokiem wrócić do Was z podwójną energią. 
Stary rok pożegnałam tortem, to taka moja tradycja, że na koniec roku robię coś ekstra. Torty oprócz obłędnego smaku muszą kusić wyglądem. Tort, który zrobiłam zawdzięcza swoją nazwę mieszance kawy, której dodałam do niego. O północy w Paryżu nie jest oczywistym smakiem, składają się na niego nutka wanilii, kokosa, odrobinka likieru tiramisu... tak naprawdę skład tej mieszanki nie jest określony ale gwarantuję Wam że zapach i smak tej kawy jest po prostu niebiański. Zauroczył mnie na tyle, że upiekłam tort i nie będę skromna jeśli powiem, że to jeden z lepszych które wyszły spod mojej ręki.
Wygląda wystrzałowo jak kreacja sylwestrowa, a jego smak jest po prostu boski.
Mieszankę kawy zakupiłam w lokalnym sklepiku ale jeśli traficie kiedyś na ten smak koniecznie ją zakupcie.
Tort wyglądał jak milion dolarów, za to ja w tym roku postawiłam na styl country. Dwa dni przed Sylwestrem zapakowaliśmy auto i pojechaliśmy do naszego zacisza, wśród koni i sandomierskich sadów. Cisza, mgły snujące się o poranku, księżyc świecący nad dachem stajni, ogień trzaskający na palenisku... to po prostu moje klimaty. Zamiast sukni i szpilek założyłam bryczesy i buty jeździeckie. W Sylwestra zrobiliśmy ucztę przy ognisku z kociołkiem, pieczonymi kiełbaskami i ziemniakami z popiołu. Nowy Rok przywitałam w siodle wśród sadów i pól. Lepiej nie mogłam sobie wymarzyć wkroczenia w Nowy Rok. Mam nadzieję że i Wy spędziliście ten czas cudownie.
Teraz zostawiam Was z przepisem na tort. Kawowe blaty przełożyłam kremem na bazie białej i mlecznej czekolady. Może się wydawać nieco zbyt słodkie ale dodatek kawy wspaniale równoważy smaki. Przepis dołączam do durszlakowej akcji #beko  "#ciastojakzobrazka" bo i też ten torcik wygląda jak malowany ;).
W przepisie znajdziecie też tip jak sprytnie pokroić ciasto :), przyznam szczerze, że jest to moja zmora :) bo nie znoszę kroić tortów i ciast. Zapraszam do kuchni.