W marcu jak w garncu... ale zaraz zaraz,przecież mamy jeszcze styczeń. Tak, na kartach kalendarza mamy styczeń a za oknem marzec. Dziś rano słońce pojawiło się nad horyzontem rzucając jasne refleksy na drzewa i budynki. Temperatura +12, cud, miód orzeszki. Na osiedlu zawrzało, panowie ze służb porządkowych zaczęli przycinkę gałęzi, naprawdę poczułam się jakby była wiosna. Za to nie dalej jak pół godziny temu w szybkim tempie na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury, zerwał się wiatr i aktualnie deszcz zacina w szyby wystukując swoje melodie. Stefan przywabiony tym dziwnym stukaniem wskoczył zwinnie na parapet i obserwował jak krople deszczu znaczą swoje ścieżki na okiennych szybach. Szybko jednak znudził się i przeniósł się do mnie moszcząc sobie gniazdko na kołdrze. Kołdra, no właśnie, ja wciąż choruję, leżę w łóżku z termoforem, szyja okropnie mnie boli, czuję się okropnie. Czekam na swoje wyzdrowienie ale póki co dość opornie to czekanie mi idzie. Herbata z miodem i cytryną stała się moim nieodłącznym towarzyszem, na osłodę mojej kiepskiej sytuacji zapaliłam świeczkę zapachową i chłonę widoki zza okna.
Oprócz świeczki mam jeszcze na osłodę kawałeczek sernika kokosowego z malinami. Upiekłam go,gdy jeszcze jako tako trzymałam się na nogach, teraz jest oprócz herbaty moim pocieszycielem w chorobie. Zjadam malutkimi kęsami, bo wierzcie mi przy zapaleniu węzłów chłonnych nie tak łatwo coś zjeść. Sernik smakuje obłędnie, kokosowa kruszonka, kremowy kokosowy sernik i maliny to trio idealne. Ciężko zatrzymać się na jednym kawałku,więc miejcie się na baczności. Nawet Stefek przydreptał zapewne zwabiony niebiańskim zapachem sernika i czuwał na przebiegiem sesji zdjęciowej ;).
Zostawiam was z przepisem na sernik a sama wracam do zasypanej śniegiem Doliny Muminków...