Gdyby ktoś mnie zapytał rok temu, czy zdecydowałabym się na posiadanie kota, powiedziałabym stanowcze: NIE!!! Pamiętam z czasów dzieciństwa koty z gospodarstwa moich dziadków.Lubiłam za nimi ganiać, sprawdzać ich kryjówki, zanosić im do stodoły jedzenie. Wiedziałam również,że Zula nie znosi by go brać na ręce a także,że koty, jak to koty lubią mieć swoje zdanie. Tak się życiowo poukładało, że pod naszym dachem zagościła Rudziszonowa, bo psy uwielbiałam a koty już trochę mniej. Życie, jak to życie bywa jednak czasem przewrotne i w ubiegłym roku dzieci zaczęły sygnalizować usilną potrzebę posiadania drugiego zwierzaka. Bardzo długo stawiałam stanowcze veto, ponieważ uważałam, że posiadanie kota nie wchodzi w grę.Jak to?? Kot pod jednym dachem z psem,z naszym hasiorem, nie dość że to zdrada, to kot i tak nie przeżyje u nas więcej niż dzień. Tak mnie urabiali, tak namawiali,że nie wiem czemu uległam. Postawiłam jednak warunek,że to ja wybiorę odpowiedniego osobnika. Poszukiwania w sieci nie trwały długo, w oko wpadły mi liliowe brytyjczyki. Tak oto pewnego wrześniowego wieczoru przyniosłam do domu pod bluzą kudłate kocię. Żal mi było Rudziszonowej, biedna, zdezorientowana, pobudzona i to ja, jej pańcia przyniosłam tego intruza do domu. Po dwóch tygodniach okazało się,że to kot ma większy problem z zaakceptowaniem psa niż na odwrót. Teraz, gdy minął prawie rok stwierdzam,że kot i pies mogą żyć w symbiozie, póki co jeszcze się poznają ale wszystko idzie ku dobremu. Jeśli kot stołuje się w psiej misce to jest już postęp. Ja również dałam się wciągnąć w kocie życie i mogę wyznać że polubiłam tego sierściucha :) A czemu tak mnie wzięło na kocie opowieści. Nie dalej jak wczoraj rankiem obudziło mruczenie, tuż nad moich uchem. Dotarło do mnie,że Stefan wymościł sobie miejsce w naszej rodzinie i dobrze mi z tą świadomością.
A póki co zapraszam was na obłędny mus z białej czekolady z dodatkiem borówek, liczi i sezamków.